poniedziałek, 4 lipca 2016

Straciłem swoje dziewictwo


 Drugi dzień biegania w górach, dokładnie po Bieszczadach. Po pierwszym trening dwa dni temu miałem dzień zadumy narodowej, bo mięśnie i ścięgna sztywne od ciągłych podbiegów i zbiegów. Bieg progresywny to mit w górach, nie da rady zasuwać z narastającą prędkością. Próbowałem interwału i na razie jak to się mówi dupa i kamieni kupa, raz z górki raz pod górkę. Jestem biegaczem i dzieckiem asfaltu, człowiekiem z miasta, który większość czasu trenuje na twardym. Biegając po terenach pofałdowanych czuję jak bym sportowo narodził się na nowo. Czuję jak bym stracił swoje biegowe dziewictwo. Góry dały mnie ponowną radość z połykania kilometrów. Moje nogi dają mi znać jest ciężko, mówią do mnie ciągle pod którymś tam podbiegiem kilkukilometrowym "stary poluzuj trochę nam wodze, nie mamy siły".


Ciężka praca zaprocentuje potem. cały trud włożony w klepanie pod górę sprawi, że moje nogi będą miały więcej powera. Nie ma innego bardziej naturalnego sposobu wypracowania siły biegowej, Natura daje ją w najlepszej formie jakiej każdy prawdziwy runner by chciał, pod górę i zbieg. Daje
w dodatku nam jeszcze prezent z odkrywania każdego szczytu, każdego widoku. Tutaj każdy zakręt jest inny, każde drzewo inaczej wygląda i może to głupie ale dla mnie każda góra też inaczej pachnie.



Póki siłę mam to się nie dam, żałuję że muszę sam tu biegać, chciałbym się podzielić jeszcze bardziej radością i miejscem w którym teraz biegam z innymi.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz