piątek, 29 kwietnia 2016

Patelnia czy bieg


  Najbardziej zabójczym ultramaratonem, w ogóle biegiem są zawody w z Doliny Śmierci do Mount Withney w Kalifornii w USA. Trasa ma 217 km, biegacze pieką się w temperaturze przekraczającej 50 st. To nie jest bieg, to jest czyste szaleństwo, to jest kres ludzkich możliwości. Jesteś jak jajko na patelni, zakładam się że jak by położyć na asfalcie tam rozbite żółtko to sadzone byśmy mieli po chwili. Najlepsze jest to, że nie wystarczy wysłać zgłoszenie, trzeba opisać swoją drogę biegową, osiągnięcia i to organizator decyduje czy możesz wystartować. Taki bieg bez wsparcia ekipy, chłodzenia ciągłego, nawadniania w kółko nie może się odbyć bo skończy się porażką dla każdego samotnego runnera. Biegniesz w ciągłym upale, nawet w nocy jest ok 40 st, po paru km tego biegu wydalasz litry wody z organizmu. W tym biegu polegli wielcy i mali, wobec pustyni każdy jest równy, nie ma człowieka bardziej wybieganego czy mniej, bo każdy szaleniec stający na starcie musi mieć w nogach tysiące kilometrów, każdy gotowy jest na śmierć, bo nie jeden poległ w drodze do mety. Przewyższenia na trasie sięgają ok 2600 m.n.p. Trzeba przebiec trzy pasma górskie po drodze. Rzuca się na usta pytanie po co to wszystko, skoro można nie przeżyć, dostać udaru i Bóg wie jeszcze czego. Człowiek to przekorna bestia, chce więcej i dalej, chce doświadczać i udowadniać sobie i innym, że można że dokonałem tego i jestem wielki.






środa, 20 kwietnia 2016

Afganistan...terroryści? Nie maraton!


  Przeczytałem w miesięczniku "Bieganie" o pierwszym zorganizowanym maratonie w Afganistanie, nie terroryści nie talibowie ale biegacze:) Co prawda rekrutacja była prowadzona w sposób tajny by nie kusić losu, była cicha i organizator musiał pilnować obiegu informacji. Maraton zorganizowano w prowincji Bamyan, która uchodzi za bardziej liberalną niż pozostałe, gdyż jak na surowe prawo w Afganistanie to na szczęście tam pozwolono wziąć udział kobietom w nim.



W normalnym maratonie są punkty odżywcze z wodą i "paliwem" tam musiano po drodze szukać wody w rzekach czy przydrożnych rowach...Jedzenia też nikt nie podawał na trasie trzeba było samemu mieć wszystko ze sobą dobrze rozplanowane. W biegach zachodnich drogę mogą blokować kibice czy zwężenia, a tam na biegnących czekały stada np owiec, które wyległy na trasę biegu:)
W zasadzie to dla mnie bardziej na ekstremalny rajd przygodowy niż maraton. Cenne jest to, że znajdują się ludzie tacy jak James Bingham, który był organizatorem tej imprezy. Chcą oni sprawić by nawet w tak surowym klimacie, w tak nieprzyjaznym i niebezpiecznym środowisku tchnąć trochę normalności i cywilizacji, jestem pełen podziwu.






Zawiedziony i przemęczony biegacz


 Pracujesz, trenujesz, wybiegane dziesiątki godzin. Cała zima przetyrana, nie raz się zdarzało, że za oknem minusowa temperatura, wieje wiatr i ciemno, nie wygonił byś psa na spacer nawet, ale co Ty musisz wybiegać swoje, bo jak można odpuścić trening. Więc idziesz człapiesz najpierw by rozgrzać swój silnik, potem czas na właściwe tempo w śniegu i słocie. Przepracowana tak cała zima, nie chwytały nas choroby i kontuzje. Często się zdarzało że musiałeś odmawiać sobie przyjemności, musiałeś zrezygnować drogi biegaczu z czegoś na czym Ci zależało w danym dniu treningu. Po całym cyklu przychodzi dzień zawodów, jesteś gotowy, czujesz ekscytację i energię, chcesz już biec. Po starcie jednak jakoś się nie układa, nie jest jak powinno, nie trybi coś, nie ma mocy w nogach i czujesz, że zamiast nóg masz ołów. Po wpadnięciu na metę patrzysz na zegarek i jesteś zawiedziony, nie wiesz gdzie popełniłeś błąd, że nie wyszło, że jesteś mega zawiedziony. Co się stało?? Przecież trenowałem ostro i regularnie, a tu klops. No właśnie jako amatorzy nie mamy sztabu trenerów, dietetyków i popełniamy błędy. Trenujemy często za dużo myśląc, że da nam to oczekiwany efekt, nie myślimy o regeneracji na skutek czego jesteśmy przemęczeni. Przychodzi dzień startu i jesteśmy zajeżdżeni. Potem ogrom pracy jaki został włożony i jej świadomość powoduje frustrację i nerwy. To normalna reakcja, ważne jednak by takiej po biegowej, po startowej traumie nie tkwić za długo w niej, by swoje duże potknięcie wykorzystać na swoją korzyść, przemyśleć spokojnie gdzie był błąd. Przeanalizować cały swój sezon przygotowawczy krok po kroku, świadomie podejść do siebie krytycznie. Chłodna analiza samego siebie musi przynieść skutki, następnym razem na pewno tych samych błędów nie popełnisz.




poniedziałek, 18 kwietnia 2016

Gwiazdy w maratonie

 Może znowu będę monotematyczny, ale jeszcze jeden krótki post o maratonie w Łodzi skąd pochodzę. Pamiętacie Annę Rogowską! Brązowa medalistka w skoku o tyczce na igrzyskach olimpijskich w Atenach, po zakończeniu kariery sportowej tez zakochała się w bieganiu, wzięła udział w ostatnim łódzkim królewskim dystansie. Charakter dyscypliny jaką uprawiała kompletnie do maratonu nie pasuje, a jednak. Bieganie absorbuje nawet gwiazdy. Dobrze, że ta biegowa "choroba" pochłania też osoby sławne, dając przykład, że można walczyć w maratonie mimo tego, że wcześniej uprawiało się konkurencję zupełnie inną.






Tata piernik :))))

 Rozbiegany tata..czyli ja to facet w średnim wieku, nie mniej ostatnio się poczułem trochę staro. Na zajęciach z angielskiego kolega mający około dwudziestu kilka lat powiedział do mnie "proszę pana czy mogę tę książkę?". Jezu poczułem się jak dziadek:) Moja córa też do mnie jakiś czas temu powiedziała "Tata ty stary jesteś?" No kurde! Czasami i 19 - latek nie podoła mi kroku w długich biegach. Ale nie chwalić się chciałem tylko powiedzieć, że może i tata piernik ze mnie się robi..robi? EEEE nie robi,  - 37 lat jak piernik ?  - do córci mówię. Prawda jest taka że lata lecą, ale najlepsze jest to, że z upływem czasu rośnie nam wytrzymałość, jest to właściwy czas by zacząć biegać dalej i dłużej, dotrzeć aż po horyzont. Mam to szczęście, że bardzo dobrze znoszę długie dystanse, nie mam nigdy skurczy po maratonie i bardzo szybko do siebie dochodzę. Jakoś mnie się widzi, że biegi ultra to myśl na przyszły rok, ale tylko w górach. Rośnie mój kilometraż i rośnie mi serce do biegania, jedno bez drugiego istnieć nie może bo musisz kochać ból i radość towarzyszącą przełamaniu swych granic.







Biegowy prezent


 Po maratonie wczorajszym kiedy kibicowałem, miałem mieć w niedzielę długie rozbieganie...Jednak rower dał się we znaki i odpuściłem. Rano w poniedziałek obiecałem sobie wstać o świcie i pobiegać po lesie, tak do 30 km. Byłem tak naładowany pozytywną energią, że oczekiwałem ranka jak dziecko na zabawkę pod choinkę. Może to głupie, ale nawet się 2 razy w nocy budziłem czy już 5 rano żebym tylko nie przespał:) Byłem podekscytowany świadomością długiego biegu wśród lasów i łąk. Wstałem jak błyskawica, zanim się obejrzałem byłem w butach i gotowy na przygodę :)



Wybiegłem rozochocony i uśmiechnięty w do lasu, słońce powitało mnie pięknym blaskiem, okazuje się żeby zobaczyć coś magicznego wcale nie musimy jechać kawał drogi od domu, piękne widoki, wspaniałe rzeczy są tuż koło nas, trzeba tylko otworzyć oczy i chłonąć przestrzeń całym sobą.



Można by godzinami patrzeć na las i cieszyć się jego zapachem, budzącą się do życia wiosną.
Kiedy jestem w terenie i stąpam po miękkiej ziemi, przemierzam pagórki leśne, czasami jak kozica skacząc przez pnie czuje, że żyje, że jestem częścią tego wszystkiego i mógłbym stamtąd nie wracać nigdy do domu.



W pewnym jednak momencie zbłądziłem...a miałem gps. Zgubiłem perspektywę w lesie, taki ze mnie lichy harcerz, na szczęście uratowała mnie ulica, na którą się natknąłem, jak jej nazwa mówi była moim przeciwieństwem w tejże chwili bo ona była


a ja nie koniecznie.....się gubiąc:)
Ulica doprowadziła mnie do właściwej ścieżki powrotnej.


Przemierzyłem wielkie wody i oceany koło mnie, w słońcu porannym, dotarłem do domu, mając na liczniku 25 km, miało być 30  ale co tam zawsze można mieć pretekst by za tydzień znowu wyruszyć w nieznane i odkryć nowe przygody.



Piękna to pasja to bieganie moje, nawet zabiegany tata może znaleźć świat w którym jest sam i jest szczęśliwy mogąc robić to co kocha i być tam gdzie go nogi poniosą. Bieganie to wolność, nieskrempowane uczucie luzu i przestrzeni, zawsze stawiając nowy krok mam nadzieję, że za rogiem odkryje znowu coś wspaniałego.



niedziela, 17 kwietnia 2016

Byłem wsparciem i uśmiechem


  Dziś w moim rodzinnym mieście odbyło się wielkie święto biegania maraton łódzki, Postanowiłem być wsparciem dla wszystkich, którzy pragną ten dystans pokonać. Zrobiłem tablice na której napisałem "wszyscy jesteście szurnięci!! Ale szacun!". Pomysł na to wziąłem z mojego pierwszego maratonu w Warszawie gdzie pewien starszy Pan jeździł wzdłuż trasy z podobnym napisem, sprawił mi duża przyjemność i zapamiętam go do końca życia. Podobnie ja dziś zrobiłem, jeździłem po trasie biegu, krzyczałem i dopingowałem. Celowo dotarłem na trasę 3 godziny przed końcem limitu czasowego by dopingować tych wszystkich którzy biegli pierwszy raz bądź nie mają taki wyśrubowanych czasów jak mocno zaawansowani. Bohaterowie biegu to dla mnie Ci wszyscy, którzy chcą ten dystans pokonać dla samego faktu ze zmierzeniem się z nim. Mają skurcze, na 30 którymś kilometrze boli ich wszystko, nogi są z ołowiu, organizm mówi stop, a głowa chce dalej.




Starałem się jeździć od 30 kilometra do końca, tam gdzie kryzys jest największy, gdzie dopada ściana, a paliwo się kończy. Reakcje były fantastyczne, zostałem wyściskany, wszyscy się uśmiechali, przebijali piątki.



Usłyszałem nawet od jednej dziewczyny "gdyby nie ty to bym zrezygnowała!". Byłem dumny ze swojego wsparcia, efekt zamierzony uzyskany. Chciałem by Ci ludzie wiedzieli, że wiem czym  jest taka walka i jestem z nimi. Dziękowali mi i mówili sam też jesteś szurnięty, że trzy godziny tak dopingujesz!



Na biegu nie zabrakło grup wsparcia muzycznych, na bębnach na fletach, byle głośno i pozytywnie.



Na takich biegach zawsze można poznać kogoś nowego, kogoś oryginalnego czy jako biegacz, czy jako kibic jak dziś. Tym razem poznałem Piotra z Kielc, facet który przebiegł kilkadziesiąt maratonów, biegów ultra, czy to płaskich czy górskich. Rozmawialiśmy z półtorej godziny, nie mogliśmy skończyć.



Dostałem zaproszenie do Kielc, opowiedział mi o wspaniałych górskich ultra maratonach we Francji, zapalił mnie do gór, w przyszłym roku zacznę startować w pofałdowanych rejonach. 
Za to nasza łódzka policja okazała się trochę spięta i wszystko brała na serio. Jak kibicowałem dosyć ekspresyjnie podszedł do mnie pan władza i mówi "zwracam panu uwagę żeby pan nie przekraczał krawężnika, może pan zachodzić drogę biegaczom, a oni są bardzo zmęczęni"... No co pan naprawdę??? - powiedziałem, rozśmieszył mnie ze swoim podejściem, ale ok...W końcu policja:)


Reasumując, przeżyłem wspaniałe chwile, przyczyniłem się do tego że wiele z tych osób mam nadzieję dzięki m.in. mnie pokonało maraton, że byłem przez krótką chwilę tak szczęśliwy jak oni. Bo biegaczem wg. mnie nie tylko trzeba być, ale trzeba się też czuć, ja dziś czułem energię wszystkich przemierzających ten dystans i mam nadzieję, że tej magicznej energii nie zabraknie mi nigdy i będę biegł aż do grobowej deski:)









wtorek, 5 kwietnia 2016

Wielkie biegowe święto w moim mieście


  Wielkimi krokami zbliża się wielkie święto biegania w moim mieście, mianowicie maraton w Łodzi.     W dniu 17 kwietnia chociaż żeby się paliło i waliło będę kibicował wszystkim biegającym jak będę mógł. Sam nie startuje bo miesiąc później mam 42 km w Krakowie i jest to fizycznie niemożliwe. Jak będę kibicował?  Pamiętam jak dwa lata temu w maratonie warszawskim jeździł wzdłuż trasy starszy Pan i     z uśmiechem ciągle mnie wyprzedzał i kilkakrotnie go mijałem z transparentem z tektury gdzie miał napisane "Wszyscy jesteście poj...ani, ale wielki szacunek dla Was!!". Bardzo pozytywnie to na mnie podziałało, zapadł mi w pamięć na całe życie ten gość. Zamierzam zrobić to samo, będę jeździł wzdłuż trasy z taką tablicą i dopingował wszystkich ile będę miał siły w gardle. Najbardziej będę kibicował  tym którzy będą biegli na końcu to dla mnie prawdziwi bohaterzy, amatorzy którzy mimo tego, że nie poszło jak chcieli, mieli kontuzje czy inne  przeciwności chcą pokonać samych siebie i spełnić swoje marzenia:) Zapraszam do kibicowania w Łodzi!












Po maratonie



  Zawsze po maratonie mimo, że nogi bolą uśmiecham się od ucha do ucha i mam z siebie tzw. polewkę maksymalną. Pierwsze dni po biegu przypominają chodzenie osób niedołężnych fizycznie, czasami jest problem nawet z najprostszą czynnością...jak zakładanie skarpetek :) Najlepszy śmiech jest jak do tramwaju wczoraj szedłem:)))) Jedna pani chciała mi nawet ustąpić miejsca jak zobaczyła że z chodzeniem jest kłopot, ruszałem i ruszam jak paralityk, ale co tam jak to mówią ból mija, a chwała jest wieczna:) Jest to jeden z niewielu bóli z których jestem dumny. Obraz po maratonie jest jak na filmie:) Też tak macie?







Wiosna ....teraz schudnę


  Jak biegam cały rok fenomenalne jest jak wraz ze mianą pory roku zmienia się liczba biegaczy. Zimą kiedy pogoda kompletnie nie sprzyja naszym planom treningowym wieczorem biegaczy można policzyć na palcach jednej ręki. Jak wieje i jest słota nie chce się biegać i jak widzimy za oknem temperaturę ujemną to blokada na wyjście jest coraz większa. Z marcem, kwietniem zaczyna wyglądać słońce, teraz na przykład mamy niemalże wczesnoletnią. Nagle w parkach, skwerach zaangażowanych osób w trening coraz więcej. Wiosna to nowe nadzieje, nowe plany, nowy wiatr w postanowieniach...schudnę teraz! Idziemy na trening chcemy szybko, długo i by efekt był szybki...no bo idzie lato, trzeba pokazać ciało i złapać formę. Wychodzimy na trening i biegniemy, trzeba szybko no bo przecież trzeba spalić tłuszczyk! Łapiemy zadyszkę, robimy się bordowi jak buraki cukrowe. No co jest?! Trzeba biegać przecież! Po zarżnięciu się na pierwszym, na drugi dzień bolą łydki, bolą kolana...Wiele osób myśli, że wyjdę pobiegnę i będzie cool. Nie będzie! chcesz biegać zacznij spokojnie, pochodź trochę choćby         z kijkami. Nikt nie został od razu Usainem Boltem jak całe życie siedział na kanapie. Czuć wiosnę           w powietrzu i chcemy nadrobić czas zimowy, niestety tak się nie da. Bieganie wymaga regularności, chronicznej wręcz nudnej powtarzalności, chcemy zacząć biegać to super, ale bez szaleństw na początek, bo zamiast dalej się zmotywować po pierwszym wybieganiu stracimy zapał do dalszej walki, a najważniejsze że to ma nam sprawiać przyjemność.







poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Mój sposób na siłę biegową

`
  Siłę biegową można trenować różnie. Oprócz podbiegów stosuję zawsze ten sam wypróbowany sposób, mianowicie bieganie z obciążeniem na rękach. Można zapytać czemu nie nogach, otóż nie radze one już same w sobie przez ciężko wykonywana pracę dostają w kość. Nie wolno zakładać obciążeń na nadgarstki tylko na dłonie, najlepiej zacząć ciężarów 0,3 kg dla kobiet i 0,5 dla mężczyzn.





  Radzę nie biegać dłużej niż 10 km podczas treningu, ja osobiście biegam tydzień z ciężarkami, tydzień bez by zrobić regenerację. Po takim treningu możesz czuć większe zmęczenie niż po zwykłym, ja odczuwam zawsze mocniej kolana i barki. Nie mniej możesz odczuwać też bóle łokci, dlatego nie wolno biegać z obciążeniem cały czas. Trzeba dać czas na wyrównanie strat swojemu organizmowi.
 Teraz o korzyściach. Na pewno wzrasta wytrzymałość siłowa rąk jak i całego organizmu, poprawa szybkości i wytrzymałości szybkościowej, ogólnie praca rąk. Obciążenie rąk przy wymachu sprawia, że podczas biegu nie będą one latać na boki, ciężar wymusi ruch izometryczny. Przede wszystkim taki trening poprawi  twój oddech, bieg bez nich będzie potem o wiele łatwiejszy.
Jednak najważniejsze by to robić z głową, nie zarzynać się takim treningiem jak czujesz, że nie dajesz rady, nie wplatać takich elementów jak dopiero zaczynasz przygodę z bieganiem, słuchaj swojego ciała i nie lekceważ sygnałów jaki ono Ci daje.



Cudowny maraton Dębno



  Wczoraj pobiegłem w stolicy polskiego maratonu w Dębnie. Jest to najstarszy maraton w Polsce, organizowany od 1966. Pogoda była piękna, bieganie w małych miejscowościach ma jedną wielką zaletę, jest większy dostęp kibiców na mecie do biegaczy. Jako rozbiegany tata oczywiście miałem dzielne wsparcie na trasie kiedy córa podawała mi żele energetyczne




  Bez wsparcia teamu rodzinnego ciężko by było bo zaskoczyła mnie ciepła pogoda i pociłem się jak parowóz, ilość węglowodanów na trasie była niewystarczająca musiałem tankować dodatkowo. 
Po biegu mimo nie zrealizowanego czasu, ba nawet lekkiej porażki w tej kwestii nie byłem zły, przed biegiem czułem że nie jestem w pełni sił, nie spodziewałem się wiele, ale świadomość że na mecie jest grono najwierniejszych moich kibiców, czyli rodzina walczyłem jak lew do końca. 
Po biegu opadają wszystkie siły, chwila na regeneracje



Na końcu medal i  mega euforia, emocje nie do opisania




  Więcej w dziale w podróżach biegowych