niedziela, 31 lipca 2016

Upał i uderzenie Zeusa


 Las i gorąco jak w piecu Hefajstosa, biegnę leśną ścieżką i w zasadzie oprócz tego, że woda leje się ze mnie jak z hydrantu nic się nie dzieje. Jestem wyluzowany, myśli swobodnie płyną swoim tropem bez konieczności zwrócenia uwagi na coś szczególnie ważnego. Spojrzałem na swojego elektronicznego przyjaciela na ręku, wskazał ósmy kilometr. W parku wiele osób z dziećmi na spacerach, ogólna sielanka. Oddaliłem się od domu o dobre 10 kilometrów, zasłuchałem się w rytm muzyki w uszach, słuchawki nadawały wprost do mojej głowy rytm Jean Michael Jarre`a. Spokój przerwało uderzenie tak głośne, tak mocne że ziemia zadrżała mi pod stopami z emocji, piorun tak walnął mocno w drzewo, że poczułem się zagrożony i mały wobec potęgi pogody. Zerwał się wiatr i deszcz, pomyślałem trzeba grzać gdzieś pod dach i z dala od lasu... Zeus raz po raz walił przecinając niebo piorunami. Wyglądało to tak jak bym się ścigał z burzą, albo ona pierwsza mnie trzaśnie albo uda się zbiec. Grzałem naprawdę ile sił miałem by wybiec z lasu, zmoczyło mnie do suchej nitki to nic, jeśli do biegnę w jednym kawałku do najbliższej wiaty będzie zwycięstwo...
Jak dotarłem ...było już bo burzy, gniew władcy bogów był chwilowy i szczęśliwie mnie ominął.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz