wtorek, 13 grudnia 2016

Cholerne plecy



  Tytuł pesymistyczny bo nastrój nieciekawy mam dzisiaj. Planowany trening na dziś nie dojdzie do skutku bo obudziłem się z takim bólem pleców w okolicy krzyżowej kręgosłupa, że nie mogłem wstać. Nie wiem czy mnie jak to się popularnie mawia zawiało na dworzu i dlatego tak jest. Czy źle się wyspałem, mniejsza o to już z resztą. Skupię się na swoim paskudnym nastroju, może jak się wyżalę w tym poście będzie lepiej. Przepraszam za ponuractwo, ale dobija mnie świadomość, że mamy na zewnątrz piękne słońce i na wybieganie wymarzona pogoda. Dziś miała być wycieczka do centrum mego miasta czy są już cudowne świecące dekoracje wzdłuż całej głównej ulicy Łodzi, a na końcu wspaniała, wielka, kolorowa i mocno świecąca choinka. Co roku niezjawiskowo wyglądające ozdoby sprawiają mi dużo frajdy jak biegam pod nimi i nie mogę nacieszyć nimi oczy, czuję się wtedy jak dziecko które odkrywa na nowo święta.

zdjęcie www.pap.pl

  Ile razy bym nie przebiegał wtedy ulicą Piotrkowską w tym czasie reakcja jest podobna, a do tego jeszcze jak odbywa się kiermasz świąteczny to mnogość bodźców świątecznych powala. Wtedy nawet wymijanie częste osób nie stanowi jakiegoś problemu, nie powoduje mojej irytacji bo to taki pozytywny czas odklejenia się od szarej rzeczywistości, choć na moment.
  Miało być pesymistycznie, ale jakoś tak nie mogę, napisałem o świętach i mój stary, bolący krzyż dał mi na chwile spokój. Biegając w myśli w święta, do których mam jeszcze dwa tygodnie choć na chwile zapomniałem co mi dolega:)





niedziela, 11 grudnia 2016

Szlag tę pogodę?!


  Pogoda teraz jak kobieta zmienną bywa. Taki już mamy klimat, że zimy zwykle nie ma chociaż w kalendarzu widnieje. Zamiast tego serwowane mamy deszcz, plucha i silny wiatr. Na trenowanie wielu biegaczom odchodzi ochota, jak i mnie dzisiaj. Mówi się, że nie ma złej pogody, jest tylko zły ubiór. Jednak ja właśnie zastrajkowałem, a co tam. Szlag niech jasny trafi tę pogodę! Nie będę udawał przed sobą, że mnie się chce, bo nawet psa bym nie wygonił na spacer nawet. Odpuszczam, i nie będę miał wyrzutów sumienia, bo wiem że jak raz zrezygnuję to cały mój świat treningowy się nie zawali, a ja zyskam spokój, że nad tym bieganiem mam zdrowe baczenie. Prawdziwa pasja objawia się tym, że można mieć nad nią zawsze kontrolę, nawet w taki sposób w postaci buntu przeciw pogodzie. Jeśli nie możemy żyć każdego dnia bez biegania...to już obsesja, a to już krok do zatracenia. Bo w tym  jak we wszystkim można przegiąć i wtedy kiepsko może być z naszym zdrowiem. Raz ...no dobra może dwa razy odpuściłem..ostatnio, ale nie jestem biegowym mnichem:)
To co robię ma mi sprawiać przyjemność, nieważne co to jest, ale nie może być kompletnym umartwianiem się i niszczeniem radości z tego. Choćby nawet były to przygotowania do super ważnego maratonu dla mnie, zawsze w głowie mam czerwoną lampkę, czujnik. Dzięki temu może biegam już tyle lat bez poważniejszej kontuzji, bez uszczerbku na zdrowiu i do tej pory z uśmiechem na ustach.








poniedziałek, 22 sierpnia 2016

2 rekord świata na 200 metrów :)


  Mój syn, mój wspaniały wojownik to wspaniały mały wielki człowiek. Jest kruchej budowy i małego wzrostu jak na sześciolatka, ale serce do walki ma jak prawdziwy wielki wojownik, taki mały wielki figther. W ostatnią sobotę startował w swoich drugich zawodach biegowych. Dystans co prawda dwieście metrów, ale emocji tyle było jakby pobił swój drugi rekord świata. Od samego początku kiedy wiedział, że znowu zostanie zawodnikiem, mówił "będę się ścigał, wygram", duch rywalizacji udzielił się Szymkowi na dobre. Tym razem jego mama dopilnowała odpowiedniego stroju sportowego, ubrany był kolorystycznie i odzież była wykonana z materiałów technicznych jak na rasowego biegacza przystało. W tym samym dniu jego rozbiegany staruszek startował w półmaratonie, więc mieliśmy oboje podwójna mobilizacje, każdy każdego dopingował. Nadeszła ta chwila, poszliśmy z Szymonem na początek, ja obstawiałem start biegu, mama metę. Cały czas mój syn zaciskał pięści w geście walki i mobilizacji, stanął w środku stawki i czekał skoncentrowany, poszli! Biegł jak wiatr, jak wicher, nawet nieźle mu szło do kiedy jakiś kretyn z dorosłych nie wbiegł na tor i zagrodził mu drogę. Szymek zwolnił i ominął go na szczęście, dalej przyspieszył, zbliżał się do mety, biegłem obok toru i byłem zdumiony jak zasuwa, docierał do początku stawki, w końcu meta! Oczy mu błyszczały z radości jak diamenty, uśmiechał się i nieważne, który był liczyło się że znowu pobiegł i znów się zrealizował:)





  Na mecie dostał upragniony medal i puchar od nas, jaki byłem i jestem dumny. Jakie to wspaniałe uczucie być dumnym ze swoich dzieci, dostaje się wielkich orlich skrzydeł i wszystko wtedy można. Do swojego biegu przystępowałem zmotywowany, wiedziałem że cokolwiek się będzie działo to jest super dzień, nic mi go nie popsuje, to był nasze wspólne święto biegaczy w rodzinie. Oboje zamierzaliśmy walczyć do końca, ja w półmaratonie obiecałem sobie że nie odpuszczę, żeby mój syn i moja córka była dumna ze mnie, wiedziałem nie mogę ich zawieźć. Nadeszła chwila mojego startu.



 Trasa półmaratonu miała dwie pętle, i nie wiem dlaczego ale biegliśmy w tę stronę gdzie 3/4 trasy było pod górkę, trochę było to niezrozumiałe ale ok i niech tak będzie. Biegłem z narastającą prędkością, miałem opaskę z międzyczasami na ręku, niestety szlag ją trafił na 7 kilometrze i ją zgubiłem. Na 18 kilometrze nastąpił mały kryzys, ale zebrałem się do kupy i dobiegłem w czasie 1:45, dwie minuty gorzej niż miało być, ale byłem i tak zadowolony. Przed maratonem we Wrocławiu daje to pozytywny prognostyk.




 Do tego najważniejszego biegu jesiennego jeszcze trzy tygodnie, nie poprawię jakoś super się do tego czasu, ale widoki są dobry na zamierzony rezultat. Zatem drogi Wrocławiu drżyj przede mną;)


czwartek, 11 sierpnia 2016

Silne nogi i silna głowa


 My biegacze amatorzy mam często tak, że nie odpuszczamy treningów, nawet wtedy kiedy niekoniecznie czujemy, że to nasz dzień. Nasza ambicja nie pozwala na odpuszczenie kilometrów bo przecież mamy swój cel, którym są jakieś zawody, czy inne wydarzenie sportowe. Pracujemy często cały sezon na jedną chwilę by na mecie cieszyć się ze zrealizowanego planu, ponosimy wyrzeczenia nie będąc z rodziną, poświęcając czas i dzieląc go pomiędzy pracę, naszych bliskich i naszą największą pasję, bieganie. Nasza głowa jest zaprogramowana na jeden cel, celebracje końca biegu, końca planu. Przychodzi ten moment kiedy stajemy na stracie, wśród nas tysiące biegaczy, jesteśmy poddenerwowani, czujemy przedstartową adrenalinę, udziela nam się euforia i energia tłumu. Jesteśmy w trakcie biegu, niech to będzie maraton i na 26 kilometrze przeszywa nas ból pleców, tak mocny że się zatrzymujemy..O co chodzi przecież byłem tak dobrze przygotowany! Z niewiadomych przyczyn nie można biec, ból jest nie do zniesienia. Organizm wysyła jasne sygnały, nie dziś i nie w tym biegu. Dostaje szału i chce mnie się płakać, używam w myślach wszystkich inwektyw jakie znam we wszystkich językach jakie znam. Nie daje rady muszę hamować, chce mi się wyć, po tylu kilometrach, po tylu miesiącach przygotowań po prostu staje w miejscu.
Uczucia jakie wtedy mi towarzyszą, emocje są nie do opisania, jeden wielki gejzer złości i nienawiści do siebie, tysiące razy powtarzane pytanie co poszło nie tak?? Gdzie był błąd, gdzie go zrobiłem??
Jest to najczarniejszy ze scenariuszy dla biegacza, ale może przytrafić się każdemu. Wtedy obwiniamy się za to jak się przygotowaliśmy do zawodów, szukamy często dziury w całym, ale to normalna reakcja naszej psychiki. Ważne by ten stan nie utrzymywał się zbyt długo, bo wtedy, cały trening i bieganie może nam zwyczajnie zbrzydnąć na bardzo długi okres. Po jakimś czasie, trudno określić jak długim, każdy ma inaczej trzeba podejść na chłodno do tego co zaszło. Musimy przeanalizować wszystko od samego początku. Cały cykl przygotowań, aż do zawodów, musimy umieć wyciągnąć wnioski z tej srogiej nauki dla nas. Bardzo dobrym sposobem przetrawienia, przeanalizowania krytycznego jest rozmowa i podzielenie się swoimi spostrzeżeniami z kimś bardziej doświadczonym. Oprócz porad, taka osoba wspomoże, wesprze dobrym słowem i sprawi, że na nasze problemy spojrzymy z innej perspektywy. Ja osobiście zawsze wszystkim polecam rozwiązywanie wszystkich zawiłych problemów w taki sposób, bo często czyjaś opinia może nas wzbogacić i sprawić, że nasza głowa będzie wtedy spokojniejsza i gotowa do następnych trudnych zmagań.





środa, 10 sierpnia 2016

Zawodowe bieganie, po co?!!


 Wszystkie media trąbią o naszych ciężarowcach i ich koksowaniu. Siedząc cały dzień w pracy słuchałem wiadomości i co rusz, a to jeden z braci Zielińskich, a to drugi zainfekowany nandronolem, rzygać się chce już od newsów. Duch olimpijski? Jaki duch, koksują bo kasa i pieniądze, Rosja to już kuriozum fałszu i obłudy w dopingu. Pytanie przewrotne, ale słuszne po co sport zawodowy...Po jaką cholerę oglądać herosów, jak nie ma gwarancji że koksują i nas po prostu oszukują. Wiem oczywiście, że nie wszyscy ćpają anabole, ale współczesny sport jest po uszy umoczony w aferach, nie wiemy tylko jakich. To co wybucha to wierzchołek góry lodowej, presja i kasa robią ludziom wodę z mózgu. Perspektywa zdobycia medalu na olimpiadzie jest tak silna, że Tomasz Zieliński mistrz Europy wziął porcje środka dopingującego rodem ze średniowiecza i na co liczył...na czary, że mu się uda. Oglądam olimpiadę, czekam na królową sportu lekką atletykę, ale mam obawy czy to co oglądam to biegający koks czy prawda. Dla mnie sport amatorski to perła emocji, to co jest prawdziwe. Amatorzy mają w dupie koks, liczą się emocje i pasja.



 Kiedy biegniemy na 10 kilometrów czy nawet maraton..ktoś koksuje? Po jaką cholerę! Ewentualnie jakiś frajer skróci sobie drogę biegnąc na skróty, ot tyle. Pierwsze co jest podstawą to, że biegamy dla siebie, dla rodziny, nawet jeśli nawet nasz trening wykracza daleko poza normę amatorską, czy zaczynamy biegać jakieś kosmiczne dystanse od 50 km wzwyż to ciągle robimy to dla siebie, by zmierzyć się ze sobą, z własną słabością, granicą, z własnymi demonami. Najczęściej nagrodą na mecie jest uśmiech, euforia, niekontrolowany wybuch endorfin i własne, magicznie indywidualne spełnienie samego siebie.



wtorek, 9 sierpnia 2016

Bieganie progresywne


 Bieganie coraz szybsze, coraz efektywniejsze to marzenie każdego. Rodzajów treningów, filozofii trenowania jest multum, tyle trenerów i tyle szkół podejścia do zagadnienia. Ja wiem jedno jeśli chce się osiągać jakiekolwiek wyniki, jakiekolwiek jakościowo lepsze kilometry trzeba biegać progresywnie. Takie pokonywanie dystansu ma kolosalne znaczenie w przygotowaniu do zawodów. Zwykle na końcówce czy to maratonu czy biegu na dziesięć kilometrów nasze rezerwy przy końcówce topnieją, nie mamy siły by dobrze skończyć. Dlatego zawsze jak biegam staram się zacząć wolniej i z każdym kilometrem aby moja prędkość rosła. Tak by na finiszu mojego dystansu jeszcze mieć siłę docisnąć i powalczyć na mecie. Bieganie z prędkością narastająca ma tę zaletę, że przyzwyczaja nasz organizm do takiej pracy, podczas maratonu bieganie według strategii negative split daje najlepsze efekty. Biegniemy pierwszą połowę wolniej, a drugą szybciej, nasza prędkość narasta. Jak statystyki pokazują większość dobrych wyników na królewskim dystansie jest osiągana w ten sposób.
 Zaczynając swój trening po rozgrzewce biegając progresywnie sprawiam, że mój wewnętrzny silnik rozgrzewa się coraz mocniej, wchodzi na obroty stopniowo nie tracąc na pierwszych kilometrach zbyt dużo energii. Rozpędzam się sukcesywnie i pod koniec wydaje mnie się, że już nie mam siły
i w tym momencie staram się tą chwilę utrzymać jak najdłużej prując do ostatniego kilometra lub jeszcze dalej. Próbuję wypracować sobie zawsze mocniejszą końcówkę, wiem że zaprocentuje to na zawodach na, których  nie ma czasu na analizę strategii jak widzę metę to redukcja biegu i jazda. Dobry koniec to uśmiech i spełnienie, zatem wolno, potem szybko i dzida:)










poniedziałek, 8 sierpnia 2016

Bogu dziękować


  Wiele osób biega bo jest to naturalne i normalne. Wychodzą na trening kiedy chcą i gdzie tylko dusza zapragnie. Ruch jest dla nas jak oddychanie, staje się rutyną niemalże i nie wyobrażamy sobie by mogło być inaczej. Prawdą jest, że punkt widzenia zależy zawsze od punktu siedzenia, a może bardziej od punktu położenia. To znaczy kiedy nam niczego nie brakuje, a zwłaszcza zdrowia wszystko jest dla nas normalne, nie musimy się obawiać, że nie będziemy biegać. Od lat uprawiam szereg aktywności ruchowej i nie wyobrażam sobie życia bez tego. Co by jednak było gdybym nagle stracił taką możliwość, czy wtedy nie załamałbym się? Jak dużo mam i inni ludzie, że mają tę wolność udania się gdzie chcą. Mogą pobiegać..ot tyle, ale i aż tyle. Jak sobie pomyśle kiedy kilka lat temu pracowałem jako wolontariusz w szpitalu na oddziale onkohematologicznym oraz w hospicjum dla dzieci co te osoby oddały by by być na moim miejscu to wiem, że dużo mam, tylko za często o tym zapominam. Zapominam bo tak mi jest dobrze, bo to normalne. Ludzie odklejeni od takich wydarzeń żyją w swoich własnych często światach nie wiedząc, że obok nich ktoś inny rozgrywa walkę o swe zdrowie, przeżycie. Kiedy biegamy wiedzmy, że pełni szczęścia i tak nie osiągniemy pewnie nigdy, zawsze za słaby wynik będzie na zawodach, zła pogoda i niechęć do wyjścia na dwór by zrobić dobre rozbieganie, ale raz na jakiś czas uświadom sobie , ktoś nie może być wolny jak Ty biegaczu, doceń to co masz i ciesz się swymi kilometrami jak dziecko.


.