wtorek, 13 grudnia 2016

Cholerne plecy



  Tytuł pesymistyczny bo nastrój nieciekawy mam dzisiaj. Planowany trening na dziś nie dojdzie do skutku bo obudziłem się z takim bólem pleców w okolicy krzyżowej kręgosłupa, że nie mogłem wstać. Nie wiem czy mnie jak to się popularnie mawia zawiało na dworzu i dlatego tak jest. Czy źle się wyspałem, mniejsza o to już z resztą. Skupię się na swoim paskudnym nastroju, może jak się wyżalę w tym poście będzie lepiej. Przepraszam za ponuractwo, ale dobija mnie świadomość, że mamy na zewnątrz piękne słońce i na wybieganie wymarzona pogoda. Dziś miała być wycieczka do centrum mego miasta czy są już cudowne świecące dekoracje wzdłuż całej głównej ulicy Łodzi, a na końcu wspaniała, wielka, kolorowa i mocno świecąca choinka. Co roku niezjawiskowo wyglądające ozdoby sprawiają mi dużo frajdy jak biegam pod nimi i nie mogę nacieszyć nimi oczy, czuję się wtedy jak dziecko które odkrywa na nowo święta.

zdjęcie www.pap.pl

  Ile razy bym nie przebiegał wtedy ulicą Piotrkowską w tym czasie reakcja jest podobna, a do tego jeszcze jak odbywa się kiermasz świąteczny to mnogość bodźców świątecznych powala. Wtedy nawet wymijanie częste osób nie stanowi jakiegoś problemu, nie powoduje mojej irytacji bo to taki pozytywny czas odklejenia się od szarej rzeczywistości, choć na moment.
  Miało być pesymistycznie, ale jakoś tak nie mogę, napisałem o świętach i mój stary, bolący krzyż dał mi na chwile spokój. Biegając w myśli w święta, do których mam jeszcze dwa tygodnie choć na chwile zapomniałem co mi dolega:)





niedziela, 11 grudnia 2016

Szlag tę pogodę?!


  Pogoda teraz jak kobieta zmienną bywa. Taki już mamy klimat, że zimy zwykle nie ma chociaż w kalendarzu widnieje. Zamiast tego serwowane mamy deszcz, plucha i silny wiatr. Na trenowanie wielu biegaczom odchodzi ochota, jak i mnie dzisiaj. Mówi się, że nie ma złej pogody, jest tylko zły ubiór. Jednak ja właśnie zastrajkowałem, a co tam. Szlag niech jasny trafi tę pogodę! Nie będę udawał przed sobą, że mnie się chce, bo nawet psa bym nie wygonił na spacer nawet. Odpuszczam, i nie będę miał wyrzutów sumienia, bo wiem że jak raz zrezygnuję to cały mój świat treningowy się nie zawali, a ja zyskam spokój, że nad tym bieganiem mam zdrowe baczenie. Prawdziwa pasja objawia się tym, że można mieć nad nią zawsze kontrolę, nawet w taki sposób w postaci buntu przeciw pogodzie. Jeśli nie możemy żyć każdego dnia bez biegania...to już obsesja, a to już krok do zatracenia. Bo w tym  jak we wszystkim można przegiąć i wtedy kiepsko może być z naszym zdrowiem. Raz ...no dobra może dwa razy odpuściłem..ostatnio, ale nie jestem biegowym mnichem:)
To co robię ma mi sprawiać przyjemność, nieważne co to jest, ale nie może być kompletnym umartwianiem się i niszczeniem radości z tego. Choćby nawet były to przygotowania do super ważnego maratonu dla mnie, zawsze w głowie mam czerwoną lampkę, czujnik. Dzięki temu może biegam już tyle lat bez poważniejszej kontuzji, bez uszczerbku na zdrowiu i do tej pory z uśmiechem na ustach.








poniedziałek, 22 sierpnia 2016

2 rekord świata na 200 metrów :)


  Mój syn, mój wspaniały wojownik to wspaniały mały wielki człowiek. Jest kruchej budowy i małego wzrostu jak na sześciolatka, ale serce do walki ma jak prawdziwy wielki wojownik, taki mały wielki figther. W ostatnią sobotę startował w swoich drugich zawodach biegowych. Dystans co prawda dwieście metrów, ale emocji tyle było jakby pobił swój drugi rekord świata. Od samego początku kiedy wiedział, że znowu zostanie zawodnikiem, mówił "będę się ścigał, wygram", duch rywalizacji udzielił się Szymkowi na dobre. Tym razem jego mama dopilnowała odpowiedniego stroju sportowego, ubrany był kolorystycznie i odzież była wykonana z materiałów technicznych jak na rasowego biegacza przystało. W tym samym dniu jego rozbiegany staruszek startował w półmaratonie, więc mieliśmy oboje podwójna mobilizacje, każdy każdego dopingował. Nadeszła ta chwila, poszliśmy z Szymonem na początek, ja obstawiałem start biegu, mama metę. Cały czas mój syn zaciskał pięści w geście walki i mobilizacji, stanął w środku stawki i czekał skoncentrowany, poszli! Biegł jak wiatr, jak wicher, nawet nieźle mu szło do kiedy jakiś kretyn z dorosłych nie wbiegł na tor i zagrodził mu drogę. Szymek zwolnił i ominął go na szczęście, dalej przyspieszył, zbliżał się do mety, biegłem obok toru i byłem zdumiony jak zasuwa, docierał do początku stawki, w końcu meta! Oczy mu błyszczały z radości jak diamenty, uśmiechał się i nieważne, który był liczyło się że znowu pobiegł i znów się zrealizował:)





  Na mecie dostał upragniony medal i puchar od nas, jaki byłem i jestem dumny. Jakie to wspaniałe uczucie być dumnym ze swoich dzieci, dostaje się wielkich orlich skrzydeł i wszystko wtedy można. Do swojego biegu przystępowałem zmotywowany, wiedziałem że cokolwiek się będzie działo to jest super dzień, nic mi go nie popsuje, to był nasze wspólne święto biegaczy w rodzinie. Oboje zamierzaliśmy walczyć do końca, ja w półmaratonie obiecałem sobie że nie odpuszczę, żeby mój syn i moja córka była dumna ze mnie, wiedziałem nie mogę ich zawieźć. Nadeszła chwila mojego startu.



 Trasa półmaratonu miała dwie pętle, i nie wiem dlaczego ale biegliśmy w tę stronę gdzie 3/4 trasy było pod górkę, trochę było to niezrozumiałe ale ok i niech tak będzie. Biegłem z narastającą prędkością, miałem opaskę z międzyczasami na ręku, niestety szlag ją trafił na 7 kilometrze i ją zgubiłem. Na 18 kilometrze nastąpił mały kryzys, ale zebrałem się do kupy i dobiegłem w czasie 1:45, dwie minuty gorzej niż miało być, ale byłem i tak zadowolony. Przed maratonem we Wrocławiu daje to pozytywny prognostyk.




 Do tego najważniejszego biegu jesiennego jeszcze trzy tygodnie, nie poprawię jakoś super się do tego czasu, ale widoki są dobry na zamierzony rezultat. Zatem drogi Wrocławiu drżyj przede mną;)


czwartek, 11 sierpnia 2016

Silne nogi i silna głowa


 My biegacze amatorzy mam często tak, że nie odpuszczamy treningów, nawet wtedy kiedy niekoniecznie czujemy, że to nasz dzień. Nasza ambicja nie pozwala na odpuszczenie kilometrów bo przecież mamy swój cel, którym są jakieś zawody, czy inne wydarzenie sportowe. Pracujemy często cały sezon na jedną chwilę by na mecie cieszyć się ze zrealizowanego planu, ponosimy wyrzeczenia nie będąc z rodziną, poświęcając czas i dzieląc go pomiędzy pracę, naszych bliskich i naszą największą pasję, bieganie. Nasza głowa jest zaprogramowana na jeden cel, celebracje końca biegu, końca planu. Przychodzi ten moment kiedy stajemy na stracie, wśród nas tysiące biegaczy, jesteśmy poddenerwowani, czujemy przedstartową adrenalinę, udziela nam się euforia i energia tłumu. Jesteśmy w trakcie biegu, niech to będzie maraton i na 26 kilometrze przeszywa nas ból pleców, tak mocny że się zatrzymujemy..O co chodzi przecież byłem tak dobrze przygotowany! Z niewiadomych przyczyn nie można biec, ból jest nie do zniesienia. Organizm wysyła jasne sygnały, nie dziś i nie w tym biegu. Dostaje szału i chce mnie się płakać, używam w myślach wszystkich inwektyw jakie znam we wszystkich językach jakie znam. Nie daje rady muszę hamować, chce mi się wyć, po tylu kilometrach, po tylu miesiącach przygotowań po prostu staje w miejscu.
Uczucia jakie wtedy mi towarzyszą, emocje są nie do opisania, jeden wielki gejzer złości i nienawiści do siebie, tysiące razy powtarzane pytanie co poszło nie tak?? Gdzie był błąd, gdzie go zrobiłem??
Jest to najczarniejszy ze scenariuszy dla biegacza, ale może przytrafić się każdemu. Wtedy obwiniamy się za to jak się przygotowaliśmy do zawodów, szukamy często dziury w całym, ale to normalna reakcja naszej psychiki. Ważne by ten stan nie utrzymywał się zbyt długo, bo wtedy, cały trening i bieganie może nam zwyczajnie zbrzydnąć na bardzo długi okres. Po jakimś czasie, trudno określić jak długim, każdy ma inaczej trzeba podejść na chłodno do tego co zaszło. Musimy przeanalizować wszystko od samego początku. Cały cykl przygotowań, aż do zawodów, musimy umieć wyciągnąć wnioski z tej srogiej nauki dla nas. Bardzo dobrym sposobem przetrawienia, przeanalizowania krytycznego jest rozmowa i podzielenie się swoimi spostrzeżeniami z kimś bardziej doświadczonym. Oprócz porad, taka osoba wspomoże, wesprze dobrym słowem i sprawi, że na nasze problemy spojrzymy z innej perspektywy. Ja osobiście zawsze wszystkim polecam rozwiązywanie wszystkich zawiłych problemów w taki sposób, bo często czyjaś opinia może nas wzbogacić i sprawić, że nasza głowa będzie wtedy spokojniejsza i gotowa do następnych trudnych zmagań.





środa, 10 sierpnia 2016

Zawodowe bieganie, po co?!!


 Wszystkie media trąbią o naszych ciężarowcach i ich koksowaniu. Siedząc cały dzień w pracy słuchałem wiadomości i co rusz, a to jeden z braci Zielińskich, a to drugi zainfekowany nandronolem, rzygać się chce już od newsów. Duch olimpijski? Jaki duch, koksują bo kasa i pieniądze, Rosja to już kuriozum fałszu i obłudy w dopingu. Pytanie przewrotne, ale słuszne po co sport zawodowy...Po jaką cholerę oglądać herosów, jak nie ma gwarancji że koksują i nas po prostu oszukują. Wiem oczywiście, że nie wszyscy ćpają anabole, ale współczesny sport jest po uszy umoczony w aferach, nie wiemy tylko jakich. To co wybucha to wierzchołek góry lodowej, presja i kasa robią ludziom wodę z mózgu. Perspektywa zdobycia medalu na olimpiadzie jest tak silna, że Tomasz Zieliński mistrz Europy wziął porcje środka dopingującego rodem ze średniowiecza i na co liczył...na czary, że mu się uda. Oglądam olimpiadę, czekam na królową sportu lekką atletykę, ale mam obawy czy to co oglądam to biegający koks czy prawda. Dla mnie sport amatorski to perła emocji, to co jest prawdziwe. Amatorzy mają w dupie koks, liczą się emocje i pasja.



 Kiedy biegniemy na 10 kilometrów czy nawet maraton..ktoś koksuje? Po jaką cholerę! Ewentualnie jakiś frajer skróci sobie drogę biegnąc na skróty, ot tyle. Pierwsze co jest podstawą to, że biegamy dla siebie, dla rodziny, nawet jeśli nawet nasz trening wykracza daleko poza normę amatorską, czy zaczynamy biegać jakieś kosmiczne dystanse od 50 km wzwyż to ciągle robimy to dla siebie, by zmierzyć się ze sobą, z własną słabością, granicą, z własnymi demonami. Najczęściej nagrodą na mecie jest uśmiech, euforia, niekontrolowany wybuch endorfin i własne, magicznie indywidualne spełnienie samego siebie.



wtorek, 9 sierpnia 2016

Bieganie progresywne


 Bieganie coraz szybsze, coraz efektywniejsze to marzenie każdego. Rodzajów treningów, filozofii trenowania jest multum, tyle trenerów i tyle szkół podejścia do zagadnienia. Ja wiem jedno jeśli chce się osiągać jakiekolwiek wyniki, jakiekolwiek jakościowo lepsze kilometry trzeba biegać progresywnie. Takie pokonywanie dystansu ma kolosalne znaczenie w przygotowaniu do zawodów. Zwykle na końcówce czy to maratonu czy biegu na dziesięć kilometrów nasze rezerwy przy końcówce topnieją, nie mamy siły by dobrze skończyć. Dlatego zawsze jak biegam staram się zacząć wolniej i z każdym kilometrem aby moja prędkość rosła. Tak by na finiszu mojego dystansu jeszcze mieć siłę docisnąć i powalczyć na mecie. Bieganie z prędkością narastająca ma tę zaletę, że przyzwyczaja nasz organizm do takiej pracy, podczas maratonu bieganie według strategii negative split daje najlepsze efekty. Biegniemy pierwszą połowę wolniej, a drugą szybciej, nasza prędkość narasta. Jak statystyki pokazują większość dobrych wyników na królewskim dystansie jest osiągana w ten sposób.
 Zaczynając swój trening po rozgrzewce biegając progresywnie sprawiam, że mój wewnętrzny silnik rozgrzewa się coraz mocniej, wchodzi na obroty stopniowo nie tracąc na pierwszych kilometrach zbyt dużo energii. Rozpędzam się sukcesywnie i pod koniec wydaje mnie się, że już nie mam siły
i w tym momencie staram się tą chwilę utrzymać jak najdłużej prując do ostatniego kilometra lub jeszcze dalej. Próbuję wypracować sobie zawsze mocniejszą końcówkę, wiem że zaprocentuje to na zawodach na, których  nie ma czasu na analizę strategii jak widzę metę to redukcja biegu i jazda. Dobry koniec to uśmiech i spełnienie, zatem wolno, potem szybko i dzida:)










poniedziałek, 8 sierpnia 2016

Bogu dziękować


  Wiele osób biega bo jest to naturalne i normalne. Wychodzą na trening kiedy chcą i gdzie tylko dusza zapragnie. Ruch jest dla nas jak oddychanie, staje się rutyną niemalże i nie wyobrażamy sobie by mogło być inaczej. Prawdą jest, że punkt widzenia zależy zawsze od punktu siedzenia, a może bardziej od punktu położenia. To znaczy kiedy nam niczego nie brakuje, a zwłaszcza zdrowia wszystko jest dla nas normalne, nie musimy się obawiać, że nie będziemy biegać. Od lat uprawiam szereg aktywności ruchowej i nie wyobrażam sobie życia bez tego. Co by jednak było gdybym nagle stracił taką możliwość, czy wtedy nie załamałbym się? Jak dużo mam i inni ludzie, że mają tę wolność udania się gdzie chcą. Mogą pobiegać..ot tyle, ale i aż tyle. Jak sobie pomyśle kiedy kilka lat temu pracowałem jako wolontariusz w szpitalu na oddziale onkohematologicznym oraz w hospicjum dla dzieci co te osoby oddały by by być na moim miejscu to wiem, że dużo mam, tylko za często o tym zapominam. Zapominam bo tak mi jest dobrze, bo to normalne. Ludzie odklejeni od takich wydarzeń żyją w swoich własnych często światach nie wiedząc, że obok nich ktoś inny rozgrywa walkę o swe zdrowie, przeżycie. Kiedy biegamy wiedzmy, że pełni szczęścia i tak nie osiągniemy pewnie nigdy, zawsze za słaby wynik będzie na zawodach, zła pogoda i niechęć do wyjścia na dwór by zrobić dobre rozbieganie, ale raz na jakiś czas uświadom sobie , ktoś nie może być wolny jak Ty biegaczu, doceń to co masz i ciesz się swymi kilometrami jak dziecko.


.

piątek, 5 sierpnia 2016

Odpier.... sie!!



  Jak to się mówi są ludzie i klamki i to święta prawda. Biegam wczoraj po moim ulubionym parku wieczorem i mijam biegacza, którego co rusz widzę regularnie od kilku miesięcy. Pozdrowiłem go kilka razy z resztą co wydawało mnie się naturalne. Obserwowałem tego młodego chłopaka i biega praktycznie jak by chciał sobie ręką i dłonią wybić zęby uderzając w brodę. jego ruch rąk odbywa się po elipsie i lekko tylko cofając je do tyłu. Biega chłopak w totalnym przykurczu barkowym, wczoraj tak się złożyło, że zasuwaliśmy jednym tempem alejką parkowa i postanowiłem się odezwać do niego. Zapytałem "cześć biegasz tu często i widzę Cie regularnie", on na to "co???" i się zdziwił, że ktoś zabrał głos. No to powtórzyłem kwestie z zaproszeniem na wspólne treningi mojej grupy biegowej, pomyślałem można by mu pomóc łatwiej biegać...Jakież było moje zdziwienie jak po 5 minutach mojego małego monologu..Gość mówi do mnie "weź odpierdol się ode mnie".........
Szok jaki przeżyłem spowodował, że aż zahamowałem, ten pacjent wytrącił mi oręż z ręki, nie wiedziałem co powiedzieć...Pomyślałem sobie no ok, może narzucam się zbyt gwałtownie, ale kurde przecież chciałem dobrze i nie miałem broń mnie Panie Boże złych zamiarów! No nic na klamke nic nie poradzę, pomyślałem. Może gość miał zły dzień, może nie lubi jak ktoś mu przeszkadza
w treningu, ale żeby tak od razu flugać? Nie nie ma co dać się zwariować, jest to wyjątek na tle całych mas biegających, które są mega pozytywne. Obrazu biegaczy nie popsuje mi nawet jeden cham biegający po moim parku.









czwartek, 4 sierpnia 2016

Pobiec Maraton i zostać królem

 Do Maratonu we Wrocławiu zostało już tylko półtora miesiąca. Okres bezpośredniego przygotowania jest w szczycie u mnie. Mocne treningi tempowe przeplatane długimi rozbieganiami. Miesiąc równy przed startem sprawdzian w półmaratonie w Aleksandrowie Łódzkim powinien dać obraz wstępnego wyniku na królewskim dystansie. Zawsze przed startem mam obawę czy te czterdzieści dwa kilometry mnie nie pokonają, nie dobiją. Podczas tak długiego biegu zawsze coś może się stać, nigdy nie gwarancji co nam może pójść nie tak. Jak biegłem w Krakowie zachowałem się nieodpowiedzialnie wobec swojego żołądka i poczęstowałem się żelem od organizatora. Pech chciał, że nigdy wcześniej go nie próbowałem. Efekt taki, że od 35 kilometra miałem torsje i było mi bardzo niedobrze, z wyścigu o czas miałem wyścig z samym sobą czy w ogóle dobiegnę i nie padnę trupem przy końcówce . Teraz nie ma szans bym coś eksperymentował z czymkolwiek, ostatni maraton z Korony Polskich Maratonów i nie ma opcji bym coś schrzanił, musi pójść wszystko dokładnie jak zaplanowałem sobie, bo inaczej się poharatam ze złości. To będzie koronacja na ostatnim z pięciu biegów jakie wchodzą w skład tego tytułu.
 Profil trasy jest w miarę płaski i szybki, trasa co ważniejsze nie jest rozgrywana na jednej i tej samej pętli, co dla mnie zawsze jest frustrujące. Jak biegłem w Dębnie bardzo źle czułem się powtarzając kolejny raz ten sam kawałek trasy, w Krakowie było trochę inaczej bo dwie długie pętle, ale i tak obracając drugi raz nie było jakoś oryginalnie. Wrocław szykuje się zatem bardziej ciekawie, od pierwszego kilometra zawsze coś innego.



Nie zaniedbuję przygotowania siłowego, crossfit i siłownia dadzą  mam nadzieję poczucie, że na 37 kilometrze będę jeszcze mógł przycisnąć i biec do mety jak wiatr by nie zmarnować szansy na swoją życiówkę. Odliczam dni do kiedy stanę na starcie po dumę, satysfakcję i spełnienie.

środa, 3 sierpnia 2016

Po co biegać samemu???


 Od kiedy założyliśmy z grupą przyjaciół w Łodzi grupę biegową to każde niedzielne wybieganie, bądź nawet krótkie rozciąganie jest bardziej ekscytujące. Trening w grupie daje satysfakcję, że można podzielić się swoim spostrzeżeniami, coś ciekawego od innych usłyszeć. Poza tym wspólne spotkania mocno motywują do pracy nad sobą i rozwojem w kierunku lepszego biegania. Straszną frajdę mi sprawia jak mogę komuś pomóc kto dopiero zaczyna, ustrzec przed błędami które ja popełniałem, czasami za to słono płacąc. Szkoda tylko, ze tak późno wpadłem na pomysł żeby zorganizować coś dla innych. Odbyło się dopiero parę treningów w Łodzi, ale recenzje są bardzo dobre co skłania mnie do jeszcze większego wysiłku by zapraszać innych do nas. Mam plan zarażać innych swoją pozytywną pasją, która może tylko przynosić same korzyści.



Tutaj w spólne rozciąganko


nie ma jak plecy poćwiczyć kołyską


mięśnie brzucha również rozciągać trzeba:)


  Jak ktoś by chciał z nami w Łodzi pobiegać serdecznie zapraszamy do Parku na Zdrowiu w każdą niedzielę przy Pomniku Czynu Rewolucyjnego o 19,00. Jak coś do zobaczenia:)




Biegacz pierwotny

Człowiek jest anatomicznie przystosowany do biegania, posiadamy największą ilość ścięgien ze wszystkich zwierząt, jesteśmy w stanie chłodzić swój organizm pocąc się, możemy swój oddech kontrolować świadomie. Jesteśmy w stanie zabiegać zwierze na śmierć, tak kiedyś robili ludzie pierwotni. Prowadzili koczowniczy tryb życia, ciągle w marszu, polowali biegając za zwierzyną, nie mieli koni tylko polegali na swych nogach. Dziś postęp cywilizacyjny odebrał ludziom to co mają wrodzone, możliwość rozwoju ruchowego. Człowiek stał się wygodny, wszędzie podjedzie samochodem, nawet do głupiego sklepu. Ludzkość cierpi chronicznie na otyłość, już dzieci nie odchodzą od komputera, telefonu. Teraz jest wszystko szybkie i proste to odebrało nam chęć wyjścia, chęć ruszenia się, nie musimy ganiać po lesie za mięsem ale przez to sami staliśmy się ociężali i leniwi. Homo sapiens niby wie o tym, ale nic z tym w większości nie robi, jest stworzony do ruchu jak nikt inny, a nie chce w pełni z niego korzystać. Stąd wzięły się wszelkie choroby aparatu ruchu, schorzenia kręgosłupa i wiele innych chorób od wieńcowej do depresji włącznie. Człowiek współczesny gania za wszystkim co stanowi substytut dobrobytu, pieniądze, władza, wszelkie dobra materialne, a zapomina o sobie. Dziś istnieje cała masa wyścigów w pracy, które powodują stres, ludzie którzy nie mają tego gdzie rozładować po wielu latach takiego życia chorują bo organizm dłużej nie jest w stanie ponosić kosztów dużej presji. Zwierzęta, na które poluje drapieżnik są w stresie bo są na celowniku kogoś kto jest wyżej w drabinie pokarmowej i jak reagują na to? Po prostu ucieczką, my w biurze jeśli ktoś silniejszy nas atakuje nie mamy takiej opcji by wiać od razu, wszak od razu byśmy wylecieli z pracy. Jesteśmy w stresie i jeśli tego nie rozładujemy, nie wybiegamy na przykład to się po prostu na nas odbije wcześniej czy później. Nie jesteśmy ze stali, nie mamy patentu na wieczność, ale jak się mówi ruch to zdrowie, w jego prostocie tkwi cały geniusz naszego rozwoju w kierunku bycia bardziej szczęśliwym i lepszym, zatem buty na stopy i spróbujmy!





wtorek, 2 sierpnia 2016

Zdrowy psychicznie biegacz


  Nawet w bieganiu można się zatracić, amatorzy mają to do siebie że czasami ich ambicja powoduje mnóstwo kontuzji. Często jest tak, że nie odpuszczamy, mimo kataru, jakiegoś złego samopoczucia, ważne by odhaczyć w dzienniczku treningowym zaliczony bieg. To prowadzi po równi pochyłej do uszczerbku na zdrowiu czy tego nie chcemy czy nie. Nie jesteśmy niezniszczalni, nie jesteśmy ironmenami. Nasz organizm zawsze wysyła nam sygnały, temat przetrenowania to temat rzeka, nie będę się wysmętniał w tej materii. Najważniejsze byśmy słuchali swego ciała, swego samopoczucia, nic na siłę. Odpuszczony czasami trening bo coś nie tak jest z nami, nie ten dzień, nie to samopoczucie, w połowie po hamulcach. Nie jest to sygnał, że nie potrafimy trenować, czy mamy słabą formę. Po prostu teraz nie czujemy, że trening będzie taki jak powinien być. Czasami trzeba dać sobie spokój, udowodnić, że nasze trenowanie to nie tylko ciągłe bieganie, siłownia i śrubowanie wyników. To także umiejętność podchodzenia do siebie z dystansem, oceny możliwości w danym momencie. Odpuszczona sesja może zaprocentuje, że następny dzień będzie na dwieście procent. Nie można się zatracić nawet w bieganiu, chcemy być lepsi każdego dnia po to trenujemy godzinami, dniami, tygodniami i miesiącami. Jednak zluzowanie sobie czasami powoduje, że nasza głowa będzie zawsze mogła na chłodno i rozsądnie przeanalizować to co się z nami dzieje w danym momencie. Poza tym umiejętność rezygnacji w danej chwili z czegoś ważnego co robimy może dać nam dystans do samych siebie i świadomość, że to co robimy nie przejęło nad nami kontroli. Biegamy to biegajmy, ale nie dajmy się nigdy zwariować więc jeśli dziś odpuściłeś to jutro na pewno dociśniesz i wyjdzie super wybieganie;)






niedziela, 31 lipca 2016

Upał i uderzenie Zeusa


 Las i gorąco jak w piecu Hefajstosa, biegnę leśną ścieżką i w zasadzie oprócz tego, że woda leje się ze mnie jak z hydrantu nic się nie dzieje. Jestem wyluzowany, myśli swobodnie płyną swoim tropem bez konieczności zwrócenia uwagi na coś szczególnie ważnego. Spojrzałem na swojego elektronicznego przyjaciela na ręku, wskazał ósmy kilometr. W parku wiele osób z dziećmi na spacerach, ogólna sielanka. Oddaliłem się od domu o dobre 10 kilometrów, zasłuchałem się w rytm muzyki w uszach, słuchawki nadawały wprost do mojej głowy rytm Jean Michael Jarre`a. Spokój przerwało uderzenie tak głośne, tak mocne że ziemia zadrżała mi pod stopami z emocji, piorun tak walnął mocno w drzewo, że poczułem się zagrożony i mały wobec potęgi pogody. Zerwał się wiatr i deszcz, pomyślałem trzeba grzać gdzieś pod dach i z dala od lasu... Zeus raz po raz walił przecinając niebo piorunami. Wyglądało to tak jak bym się ścigał z burzą, albo ona pierwsza mnie trzaśnie albo uda się zbiec. Grzałem naprawdę ile sił miałem by wybiec z lasu, zmoczyło mnie do suchej nitki to nic, jeśli do biegnę w jednym kawałku do najbliższej wiaty będzie zwycięstwo...
Jak dotarłem ...było już bo burzy, gniew władcy bogów był chwilowy i szczęśliwie mnie ominął.


Vitamin shot


  Dziś po treningu bomba witaminowa, nie owocowa jak zawsze ale czysto warzywna, taki zastrzyk fitness bomb. Kupa witamin przyswajalnych już po 15 - 30 minutach. Jedząc warzywa to co w nich najlepsze osiągnęli byśmy po paru godzinach trawienia, a poza tym ilość jaką musielibyśmy pochłonąć w rzeczywistości byłaby albo nie do zniesienia, albo nie możliwa. Bo to nic przyjemnego wchłaniać por, który podobnie jak cebula nie jest rarytasem smakowym. Zmiksowanie daje wygodę i możliwość szybkiego wydobycia tego co jest w warzywach najcenniejsze. Soki warzywne zawierają najwięcej materiałów budulcowych, znakomicie wpływają na metabolizm, a co najważniejsze mają wspaniałe działanie antybakteryjne i zwiększają naszą odporność na choroby. Szczególnie przygotowywane latem i jesienią mają największą wartość. wtedy zawierają najwięcej witamin, minerałów, cukrów i kwasów organicznych.



Koktajle z warzyw, nie mogą zastępować izotonika po treningu, one nie gaszą pragnienia. Soki takie też należy pić z umiarem. Duża ilość zawartych kwasów organicznych sprawia, że pobudzają one nasze gruczoły trawienne, picie nich w niekontrolowanych ilościach może doprowadzić do biegunki. 
Soki ze świeżych warzyw jeśli chcemy pić regularnie najlepiej mieszać z wodą w stosunku: jedna część soku i trzy części wody. Wtedy mamy gwarancje, że nie będzie sensacji żołądkowych. 
Nie ma przeciw wskazań do takiego spożywania jednakże osoby z chorobą wrzodową żołądka bądź zapalenia jego błony śluzowej powinny uważać na spożywanie kwaśnych soków. 
Dziś u mnie marchewka, pomidor burak, por i seler, w dużej mierze dobra bobka witaminowa, smak wyraźnie pomidorowy wraz z buraczkiem na spółkę. Bałem się, że por zepsuje mi wszystko, ale nie było go aż tak czuć w smaku, także koktajl smaczny i pożywny, Wasze zdrowie:)







sobota, 30 lipca 2016

Dobry wieczór


 Wieczorny dziś bieg miał być spokojny i miły, ale fantazja ułańska poniosła mnie ponad miarę. Na 10 kilometrze włączyło się turbo i przyspieszyłem jak mogłem. Całe pozostałe 3,5 km biegłem
w ostatniej ognistej strefie tętna. Zatem na dobry wieczór przeciągnąłem się jak po linie i nie żałuje, Jest radość, spełnienie i jest  zaje..iście



Bieg w ostatnim zakresie i 1400 kalorii poszło z dymem, oby jutro podczas długiego rozbiegania, było tak efektywnie i przyjemnie.





Polskie kilometry


 Jak dziecko wyspany po wojażach zagranicznych z przyjemnością idę na szybki trening dziś do mojego ulubionego parku. Jestem typem domatora biegowego, najlepiej zawsze u siebie, oczywiście lubię doświadczać nowych miejsc, biegać w górach, ale chyba to już nawyki po tylu latach sprawiły, że w Łodzi się czuję najlepiej. Zimą narzekam, że jest nudno i szaro, ale wiosna lato to czas w którym kwitnę biegowo jak kwiaty majowe, po ciężkim zimowym przygotowaniu. Polskie kilometry w porównaniu z bieganiem w UK uważam, że w Polsce jest bardziej masowe, bardziej zróżnicowane bo spotykam cały przekrój wiekowy od młodzieży aż do starszych osób. Jesteśmy znani z narzekania jako Polacy, ale co do polskich kilometrów nie mam nic złego do powiedzenia. Jest nas dużo biegających, pozdrawiamy się przeważnie machając ręką na przywitanie, w Anglii jak tak zrobiłem spojrzeli na mnie jak na czubka trochę i pozdrawiali, ale byli wielce zdziwieni, może jak będę robił tak za każdym razem i tam angielskie kilometry nabiorą bardziej polskiego charakteru.







czwartek, 28 lipca 2016

Angielskie bieganie


 Zdarza się mnie być co jakiś czas regularnie w Anglii w Derby, są to okolice Nottingham. Jak by porównać ilość osób biegających w Polsce i tu to bijemy ich na głowę. Tutaj prym wiedzie po pracy pub i bilard, czyli tzw. popularnie się określa u nas gra w kulki. Z drugiej strony, aż do północy UK
w zasadzie nie mają oni gdzie biegać. Mało lasów, wszędzie drogi, ronda, osiedla tych samych domków z czerwonej cegły. Mało urokliwe tereny, tylko drogi albo pastwiska, nie nastraja to do odkrywania coraz to nowszych terenów biegając. Angole dbają o swoja rozwiniętą infrastrukturę dróg, która robi wrażenie. Nie mniej biegając można czasami zabić się o ich znaki informujące, które wyrastają z ziemi nagle przed oczami, są tak samo wielkie jak ja bez mała.





Najbardziej zabawne jest to, że przejście dla pieszych to jakaś mrzonka poza miastem. Jest chodnik i potem się kończy, musisz skakać pomiędzy autami. Najbardziej pocieszające jest to że nas tu pełno, nawet na tablicach nasza twórczość podwórkowa jest widoczna, czyli spray z farba i bazgroły, tu ktoś wyraził dobitnie swoją miłość do naszego pięknego polskiego kraju pisząc poland love. Może to jednak nie Polak, a ktoś kto umiłował nasza ojczyznę, mniejsza o to.




  Na pewno w Szkocji jest piękniej, więcej gór, na pewno jest tam bardziej wietrznie, a tu bardziej mokro przez deszcze, które niemiłosiernie ten kraj nawiedzają. Tutaj mówią, że najlepszym przyjacielem Anglika jest deszcz, albo się z tym pogodzisz albo masz przesrane. Sumując jak mam wybierać wole swoje strony rodzinne, gdzie może jest bardziej krzywo na chodniku, może mniej wszystko uporządkowane, ale mogę sobie wybrać park w którym chce biegać. Nie wszystko przypomina bliźniaki budowlane, jest fajniej bo jest niejednakowe, nawet jak pokraczne, ale ważne że moje rodzinne miejsce i je kocham i nie zamienię nigdy na żadną Anglię.



wtorek, 26 lipca 2016

Jak kobieta z butami


  Biegacz to jak  elegancka kobieta zbiera buty i z czasem jest ich coraz więcej. No bo jak idzie się biegać w teren, a niech to będą góry, miejsce szutrowe no to trzeba przecież mieć specjalnie do tego z dobrym bieżnikiem buciki by się nie zabić. Startujemy w zawodach no to przecież trzeba na stopach mieć obuwie startowe, takie najlepiej specjalnie lekkie i szybkie z dynamicznym dropem. To muszą być takie, które nas przeniosą z szybkością światła w kierunku mety. Biegamy i trenujemy po asfalcie i nie mamy do tego odpowiednich trzewików??? No to jak, jazda do sklepu i kupujemy. Biegacz to w sklepie jak modniacha przymierza, wybiera analizuje, przynajmniej ja tak mam. Wpuścić mnie do takiego miejsca, mogę nie wychodzić do rana. Pamiętam jak w moim mieście otworzyli sklep Decatlon, jak wszedłem to pięć godzin spędziłem na samym stoisku gdzie były rzeczy do biegania. Przymierzałem buty, oglądałem odzież, analizowałem ceny, składy tkanin....Byłem kompletnie odklejony bo byłem w miejscu gdzie nadmiar biegowo sklepowych bodźców przyprawił mnie o zawrót głowy. Następne tygodnie też były zabawne, zawsze jak robiłem zakupy w markecie spożywczym obok to kończyłem w sklepie sportowym. Mówię do żony jadę na obiad kupić parę warzyw...Później telefon od niej, "co ty żeś po tę marchewkę poszedł gdzieś na pole, tyle czasu cię nie ma", a ja w Decatlonie. Mówi się, że kobiety tak mają, że na zakupach wariują, ja tam wiem że jak mam biegowe artykuły mogę tak godzinami i mnie się nie znudzi. Nie ma jak wrócić szczęśliwym z zakupów z nową koszulką i mieć frajdę by ją przetestować.











poniedziałek, 25 lipca 2016

Trening na 200 %


 Wczoraj po południu upał jak cholera, pogoda na plaże nie na bieganie, ale trening zrobić trzeba, nie ma się zmiłuj. Zbliża się okres przygotowania bezpośredniego do maratonu we Wrocławiu, za tydzień zacznie się typowe maratońskie wybiegania przeplatane szybszymi sesjami. Trening niedzielny miał się zamknąć na dynamicznej zaprawie w okolicach 5,00 - 5,10 min. Obawy jakie miałem to, że po przeprowadzonych zajęciach dla grupy biegowej może mi odejść ochota do ciężkiej orki w ten skwar. Sesja dla innych biegaczy trwała około godziny, było super mimo strasznej duchoty, była mocna ekipa, która zawsze mnie wspiera i tym razem też tak było. Nadszedł czas ruszyć do boju, z początku temperatura odcisnęła swoje piętno, lało się ze mnie jak z kranu, pot zaślepiał mi oczy, mimo czapki na głowie. Było ciężko wejść w rytm, nie miałem innego wyjścia jak zacisnąć zęby i przeczekać, tempo było dobre w okolicach pięciu minut. Tętno oscylowało około 170 uderzeń i było stabilne, około dziesiątego kilometra poczułem moc Zeusa w nogach zredukowałem bieg i prułem już ile było energii w mięśniach. Puls już szalał blisko Hr max, byłem ciekaw czy utrzymam swoją prędkość przelotową. Blisko czternastego kilometra wiedziałem, że kończy się paliwo i trzeba będzie zluzować cugle. Wpadłem na piętnasty kilometr i jest victoria zwycięstwo!
Udał się cały bieg, trening, niedziela słowem idealna. Najpierw sesja z innymi, która była bardzo budująca i przyjemna, potem to super wybieganie, które mimo przeszkód pogodowych w postaci spiekoty słonecznej wypadło po prostu świetnie, profit z tego powinien być z tego taki jak oczekuje, progres treningowy. Po krótkiej analizie widać, że jednak trzy czwarte treningu było w ostatniej strefie tętna, najbardziej gorącej, blisko granicy maksymalnej. Zysk mam nadzieję osiągnę w postaci utrzymania dobrego tempa na maratonie.


piątek, 22 lipca 2016

Jak znaleźć czas na bieganie


 Nie wiem jak Wy ale ja mam za złe, że doba nie jest z gumy. Można by ją naciągnąć w dowolny, nieskończony sposób regulować i dozować czas wolny na nasze pasje. Jeszcze jak są wakacje to takiego bólu nie ma, ale jak jest jest rok szkolny można zwariować od nadmiaru obowiązków. Moja dwunastoletnia córka Oliwia uczęszcza jeszcze do szkoły muzycznej, to wymaga zdwojonych wysiłków by być na wszystkich zajęciach. Ciężko naprawdę było kiedy przez wiele lat nie jeździła sama do szkoły, teraz chociaż jest już na tyle duża, że ogarnia sama dojazdy. Wcześniej było tak, w soboty często co tydzień zajęcia z harfy, potem w niedziele jazda konna bo uwielbia to, weekend napięty jak struna czasowo...a pobiegać też trzeba. Często się tak zdarzało, że przed bezpośrednim przygotowaniem do maratonu czyli na sześć tygodni przed startem długie wybiegania po ok 30 kilometrów robiłem w niedziele o świcie. Potem cały dzień zajęć z dziećmi i ok godziny siedemnastej mój organizm postanawiał wyłączyć mi moją elektrownie i byłem ospały, padałem na twarz. No my biegający rodzice nie mamy inaczej jak tylko pogodzić wszystko i jakoś działać, mimo że bywa tak, że główny wyłącznik nam siada i power off! Kiedy przyszedł na świat mój synek Szymon sprawy się trochę bardziej skomplikowały, okazało się że ma lekki autyzm i zaczęliśmy z żoną walkę o niego, która trwa z resztą cały czas. Rehabilitacja w tygodniu po kilka razy, w weekend zajęcia sensoryczne z młodym, trwa już to trzeci rok, wiele zawdzięczam mojej żonie, która jeździ na sesje z młodym, ja ją uzupełniam i dzięki niej mogę biegać. Nie mniej nasz synek zrobił mega postęp i teraz stara się dotrzymać kroku swojemu rozbieganemu staruszkowi. Kto wie może kiedyś mnie zadziwi i będzie jeszcze lepiej zasuwał niż ja :)



 Obecnie wymyśliłem sobie, że mogę przecież też swoją energią, radością oraz doświadczeniem podzielić się z innym. Zacząłem prowadzić treningi biegowe raz w tygodniu w niedziele o 19 w Łodzi, dla wszystkich chętnych załączam link:  https://www.facebook.com/klubtwpstart/.
Klub powstał co dopiero, ale myślę że mój upór i konsekwencja przyniosą efekt i po wakacjach będzie coraz więcej osób. Czasu nie mam więcej, ale nawet jak będę go miał jeszcze mniej w weekend przez zajęcia, to spędzę go wspaniale bo z ludźmi którzy dzielą tę samą pasję i postanowili przyjść i się ze mną odrobinę poruszać, a to już coś:)

  Jednak może ktoś kiedyś wynajdzie jakiś time machine, przesuniemy wtedy 17 na 19 godzinę, albo inaczej zatrzymamy wszystkich w ogóle i będziemy biegać podczas gdy wszyscy stoją w miejscu. Potem po rozciąganiu, kąpiel posiłek i pyk włączamy znowu tryb upływania czasu, cała doba nasza:)
Zrobię wybieganie 30 kilometrów o 10 rano, o 10.01 moja żona zapyta "ale szybko wróciłeś?"...
Może kiedyś tak będzie :)




czwartek, 21 lipca 2016

Biegacz jak superman


 Biegnę interwał, skronie mi pękają od ciśnienia krwi, trening osiem kilometrów w tempie 5,20 - 5,30 min/km po czym przeszedłem do ośmiu kilometrów 4,20 - 4,30 min/km. Grzeje, zasuwam, silnik mi pierdzi prawie z wysiłku. Jest piąty kilometr szybszego biegu, dumnie prezentuję klatę w parku, śmigam pomiędzy przechodniami, jestem dumny nikt mnie dościga. Pełno biegaczy w lesie, jak człowiek pająk, slalom pomiędzy ludzikami....Nagle wuuuuu biegnie piękny Adonis, koleś wysoki jak wieża w Paryżu, zapieprzał tak swobodnie, jak by piórko biegło. Klepnął mnie - "stary co zasuwasz" - zapytał. No to mówię co i jak, nagle ten koleś mówi "dawaj za mną, jak masz 3 km do końca będę Cię holował". Nawet mnie pytał co i jak, wpakował się przede mną, jak wiatr śmigał, jak audi z turbo doładowaniem. Byłem oczarowany, koleś był jak Zeus biegania, wziął mnie pod linę, starałem się mu dotrzymać kroku..Przecież ja maratończyk taki:) Nie byłem w stanie tempo zrobiło się na 4,10 i już myślałem że odetnie mi zasilanie. Adonis krzyczy "dajesz, dajesz jesteś silny", kurwa co za gość, pierwszy raz mnie widzi i tak dopinguje. Gadamy przez chwilę, okazało się że to zawodnik łódzkiego klubu RKS...no to się wszystko wyjaśniło:) Mówi, że takie rozbieganko zrobił 16 km w tempie 4 minuty....Dla mnie bomba i czad..odlot, wspaniały gość. Okazuje się, że nawet podczas zwykłego codziennego treningu można przeżyć coś wspaniałego, nie trzeba jechać daleko, tylko w lesie obok można spotkać herosa.







poniedziałek, 18 lipca 2016

Rosja out!!


 Nie jestem z natury złośliwy i zły, ale mam wielki szacunek do sportowców zawodowych, którzy swoją uczciwą pracą bez dopingu dochodzą do wielkich wyników i czasami nie mogę pewnych rzeczy zdzierżyć. Sport zawodowy to wielka harówa, po kilka treningów dziennie, często siedem dni w tygodniu, dieta ścisła. Ci ludzie latami pracują na swój wynik, czasami całe życie pracują na jeden moment w karierze. Szlag mnie trafia jak czytam raport Międzynarodowej Komisji Antydopingowej o tym, że rosyjski rząd celowo przyzwalał na podmienianie próbek z krwią ich sportowców. Okazuje się koksowali i pewnie koksują tam jak na legalu po naszej wschodniej granicy. Cały proceder był i jest zorganizowany jak w maszynie, sprytnie, rzeczowo i po kryjomu. Raport ten podaje, że zasięg dopingu sięga też  piłki nożnej gdzie takiej kontroli już nie ma. Rosji grozi wyrzucenie z Igrzysk Olimpijskich w Rio, ostateczny werdykt Komitetu Olimpijskiego ma być we czwartek, jak znam życie to nie wywalą ich wszystkich, będzie jakieś wykluczenie częściowe, kara finansowa, słowem rozwiązanie połowiczne. Moim zdaniem powinni być wypieprzeni wszyscy, nie istotne że nie każdy koksuje w Rosji, sęk w tym, że cały współczesny sport jest umoczony, zawsze będzie istniała jakaś szara strefa. To co ruskie zademonstrowali to doping na masową skalę w świetle jupiterów rządowych dlatego nie powinno być litości i  Rosja out. Dziś sport to często polityka, wielkie pieniądze, przekręty i oszustwa, dlatego też kocham sport amatorski, tutaj wszystko robi się dla pasji, nie dla kasy, a Rosja kolejny raz udowodniła to co wiadomo od dawna już, że to nie kraj, to stan umysłu.







sobota, 16 lipca 2016

Wyścig z mózgiem


  Ile razy nam się zdarza, że podczas treningu albo długich zawodów mimo, że mamy zapas mocy coś nam z tyłu głowy mówi, że ciężko, że nie damy rady. Świadomość wysiłku jakim nam został, kilometrów jakie mamy jeszcze do pokonania powoduje, że mamy wątpliwości. Dobrym przykładem jest maraton, sławetna ściana spotyka w większości nas na 35 - 40 kilometrze, mówi się z resztą że ten wyścig tak na prawdę zaczyna się od 30 kilometra i coś w tym jest, potem już biegnie tylko głowa. Po przekroczeniu granicy trzeciej dziesiątki nie mamy już rezerw glikogenu w mięśniach, wszystko jest w naszym umyśle, teraz zależy to naszego nastawienia od naszej strategii myślowej. Ludzie pierwotni jak polowali na mamuty całymi dniami ganiając na własnych nogach za zwierzyną nie skupiali się na momencie kiedy wrócą do jaskini, koncentrowali się na celu jakim było ubicie jakiegoś mięcha bo byli głodni. Nie patrzyli na własne nogi jak umęczony środek transportu, interesowali się otoczeniem, obserwowali wszystko by znaleźć ofiarę za którą potem gonili. Często się zdarzało, że takie polowanie było podejmowane klika razy bo coś im zwiało nie raz, zatem cały dystans dnia mieli podzielony na części. My kiedy biegniemy przez dłuższy czas nasz organizm wysyła nam sygnały, że próg komfortu został przekroczony, że jest mu niedobrze. Mózg boi się, że zużyjemy cały zapas energii jaki mamy w mięśniach i wysyła myśli "jeszcze daleko", "opadasz z sił" itp. Jest to normalna reakcja organizmu. Sekret by go zwieźć swój stosując i ćwicząc regularnie pewne sztuczki psychologiczne wobec samego siebie. Kiedy biegniemy dłuższy dystans warto podzielić go na odcinki kończące się umówioną w głowie metą, po jej przekroczeniu wyznaczamy nową część, pozwala to zwieźć nasz umysł który skupia się na efekcie końcowym odwlekanym aż do faktycznej linii końcowej. Kiedy podczas zawodów, czarne jak chmury deszczowe nasze wahanie się nie daje nam spokoju przenieśmy uwagę na coś innego, pomyślmy na przykład co jutro mamy kupić na obiad, sporządźmy w myśli listę zakupów. To może być cokolwiek, ważne by nasze wątpliwości były zajęte planowaniem czegoś innego. Magda Dołęgowska w książce "Szczęśliwi biegają ultra" by przezwyciężyć kryzys po prostu sobie śpiewa by zagłuszyć swoje obiekcje. Ja mam tak, że jak przychodzi moment załamania to muszę sobie nawrzucać by się zmusić do ostatecznego wysiłku. Podczas maratonu w Dębnie byłem dobrze przygotowany, ale na 38 km dopadły mnie potworne głosy z wewnątrz, ze prawe kolano mnie kłuje, że to dramat i chyba trzeba zejść z trasy. Prawda taka, że poczułem ból w kolanie, ale nie był na tyle silny by przestać biec. Oceniłem szybko sytuację na zimno i ruszyłem dalej, powiedziałem do siebie "co ja nie dam rady? Ja nie dam rady!! Nie płacz ofiaro zasrana tylko do przodu!". Pomogło tak skutecznie, że nawet przyspieszyłem, skończyłem z dobrym czasem.
  Nasza głowa to potężne narzędzie, ale i jednocześnie i czasami potężny hamulec gdy chcemy przekroczyć nasze granice. Kiedy opuszczamy tzw. komfort level zaczynamy walkę ze samym sobą, jesteśmy swoim przyjacielem i wrogiem, trochę to przewrotne, ale człowiek już tak ma, że nic nie robi wprost i instynktownie jak zwierze tylko kalkuluje i ocenia, taka już nasza natura:)











piątek, 15 lipca 2016

To jest po prostu genialne!!


 Właśnie natknąłem się na film Channel 4 na Youtube na zapowiadający start angielskich zawodników na para olimpiadzie. Film jest zrobiony genialnie, po prostu mnie powalił pozytywnie. Musiałem to opublikować:) Konwencja wręcz świetna! Co tu gadać to trzeba obejrzeć :)






Dla mnie bomba:)





Ultra przyjemność


 Na wyjazd w Bieszczady kupiłem sobie książkę autorstwa Magdy i Krzysztofa Dołęgowskich. Bardzo dobrze się czyta, pokazują jak w kierunku swojej pasji czyli biegania podporządkowali wszystko. Para ta jest bardzo dobrze znana w środowisku biegaczy ultra, są twórcami zawodów o nazwie "Chudy Wawrzyniec" w pięknym Beskidzie Żywieckim na dystansie 50 i 80 km. Autorka pokazuje jak od zerowego biegacza stała się ultra maratonką, pokazuje ludzkie emocje podczas długich zawodów, bardzo obrazowo je opisuje. Nie obwija w bawełnę, jeśli płakała to płakała naprawdę bo po 80 czy 100 kilometrach, tylko łzy zostawały by przezwyciężyć kryzys na trasie. Miałem wrażenie jak czytałem teksty Magdy, że biegnę z nią i zazdroszczę jej tego wszystkiego co przeżyła, skakając po górach Colorado czy Anglii. Krzysztof Dołęgowski sprawia wrażenie tura biegowego, brał udział w rajdach terenowych, potem w ultra wyścigach, napędzał swoją żonę zawsze takie mam wrażenie z książki, na pewno we wszystkich kryzysach był dla niej podporą, holował ją na trasie jak dobry samochód o mocnym silniku   w górach. Oboje mówią otwarcie, że są świadomi, że nigdy nie będą mieli wielkiego i luksusowego domu, drogiego auta i wystawnego życia. Z resztą nigdy o to nie zabiegali idąc drogą w kierunku swych marzeń. Potrafili swoje całe oszczędności wydać na przykład na dwumiesięczny wyjazd i pobyt w USA w górach skalistych w mieście Boulder, gdzie mieszka większość sławnych amerykańskich biegaczy ultra. Zwykłemu człowiekowi nie mieści się w głowie by tak od po prostu kasę z wielu lat wydać na wycieczkę by spełnić swe kolejne marzenie. Magda i Krzysztof żyją według maksymy "trzeba żyć natychmiast, jest później niż się wydaję" i może dlatego są tak bliscy mojemu sercu. Co prawda jak tak żyć nie mogę w pełni jak oni, ale Rozbiegany Tata stara jak się da, ile marzeń schwytam  to moje i nikt mi tego nie zabierze. Tytuł książki "Szczęśliwi biegają ultra" oddaje w pełni ducha w jakim żyją oboje autorzy, są po prostu mega zakręceni na punkcie biegania i sprawia im to super frajdę, realizują się na tym polu jak mogą. Jeśli coś sprawia nam przyjemność róbmy to, nie czekajmy, nie tłumaczmy że teraz nie bo to, czy sramto. Nie ważne ile masz lat zrób coś dla siebie bo życie stygnie           i potem może być za późno. Będziesz u schyłku życia i powiesz do siebie "kur...a czemu tego nie zrobiłem?!".








czwartek, 14 lipca 2016

Kettlebell hammer


 Człowiek, który przestaje się rozwijać staje w miejscu. Jeśli robimy coś cały czas tak samo to nie dziwmy się nie nie mamy rezultatu. Ja postanowiłem spróbować crossfitu, wspominałem kilka postów wcześniej o tym i jak się okazało było jak powiedział: Juliusz Cezar  - przybyłem, zobaczyłem i zwyciężyłem. Po pierwszym treningu poczułem moc ciężaru kettlebell.



  Trening przekrojowy wykorzystujący całe ciało, kręgosłup pracował jak dźwig, barki jak podpory wielkiego domu zmagały się z obciążeniem, nogi jak sprężyna wybijały korpus do góry. Na takiej zróżnicowanej zaprawie mogę tylko zyskać jako biegacz i wygrać większy power. Moc kettlebell tkwi     w uniwersalności takich zajęć, często wykorzystuje się ruchy typu swing, wymachy angażując wszystkie części ciała od nóg po ręce. Jak przez dłuższy czas będę to praktykował  postaram się opisać ze zdjęciami takie ćwiczenia. Bo te ciężary są ogólnodostępne i nie drogie, kwestia tylko jak poprawnie wykonywać dany ruch.
  To dopiero początek drogi i mocy crossfit, jest tak dużo różnorakiego treningu w nim, że nie sposób od razu wszystkiego opisać, są ćwiczenia ze sztangą, praca tylko na własnym ciele jako ciężar oporowy. Jedno jest pewne, jest to wyższy level kształtowania siły, wydajniejszy niż na siłowni bo większość odbywa się w trybie cardio i ruchy są bardziej naturalne. Poza tym środowisko ludzi crossfit cechuje      z tego co widać duże poczucie zespołu. Przychodzisz na zajęcia, każdy się z Tobą wita, pyta jak tam    i co słychać, po treningu każdy sobie dziękuje, tworzy to wspaniałe poczucie wspólnoty, to odróżnia tych ludzi od zwykłych pracowników siłowni, tutaj nie jesteś anonimowy i dlatego myślę będzie rosła popularność tego sportu. Ci ludzie widać to pasjonaci, ruch, kształtowanie własnego ciała i forma to dla nich wyzwanie i sprawia im frajdę. Ja zamierzam skorzystać ze wszystkich korzyści tych zajęć, zajechać się jak tylko mogę by podnieść sobie poprzeczkę i mam nadzieję, że moc będzie ze mną:)



środa, 13 lipca 2016

Jak wybuchają stopy


 Dla biegacza stopy są, a raczej powinny być jednym z najważniejszych spraw o jakie dba. Jednakże często bywa tak zwłaszcza wśród męskiej populacji, że jest to bagatelizowane. Urazy skórne, kostne nie leczone mogą w skuteczny sposób utrudnić nam bieganie. Sam w tej kwestii porobiłem mnóstwo błędów, święty nie jestem i chciałbym wszystkim oszczędzić moich cierpień, a zatem kilka uwag.


  Najprostszy sposób dbania to ciągła higiena, po każdym umyciu stóp zawsze je nawilżamy, preparatem, kremem do stóp, paznokcie przycinamy jak najkrócej się da wzdłuż linii palców, jeśli są za ostre przypiłować trochę by nie poraniły tkanki obok. Najczęstsze co się zdarza w skutek ciągłej eksploatacji stóp biegacza to: 
- miejscowe zrogowacenia, sięgające czasami w głąb skóry - usuwamy je narzędziami podologicznymi, najcześciej powstają na piętach i na największym palcu
- brodawki wirusowe (kurzajki) - jeśli nie dbamy o higienę stóp oraz naszych butów to środowisko jakie się tworzy w bucie podczas i po treningu sprzyja zakażeniu tym wirusem, jeśli to nastąpi od razu dermatolog najlepiej, nie apteka tylko i samowolne leczenie
- problemy z paznokciami - najczęściej wrastające w palce powodują duży dyskomfort i ból, najlepiej pamiętać o ich prawidłowym i regularnym przycinaniu
- modzele to żółte i grube plamy, martwa tkanka, która powstaje w skutek deformacji kostnej, bądź źle dobranego obuwia, małe można próbować traktować pumeksem, ale większe polecam leczyć     
u podologa
- otarcia i pęcherze - powstają przez za ciasne obuwie bądź przez długotrwały bieg, w dystansach ultra to chleb powszedni, jeśli mamy pęcherz można spokojnie przekłuć zdezynfekowaną igłą, ale nie usuwać skóry bo po zejściu płynu będzie ona naturalną ochroną dla wrażliwej skóry 
- nadmierna potliwość powoduje dużo problemów, jeśli w porę nie zasięgniemy porady lekarskiej, najpierw myślę dermatologicznej to w niedługim czasie nastąpi cała masa kłopotów od grzybicy do stanów zapalnych.

  W razie jakiś wątpliwości najlepiej udać się do wykwalifikowanego podologa, który zdiagnozuje problem i nam pomoże. Osobiście walczę ze swoją prawą piętą, która po jednym z maratonów przez złe obuwie prawie mi eksplodowała z bólu, powstał duży obrzęk i do dzisiaj z nim walczę. Nie to, że bieganie powoduje tylko takie problemy, raczej brak wiedzy i złe traktowanie naszych stóp, pamiętajmy chociaż o podstawach, a będzie na pewno łatwiej.



niedziela, 10 lipca 2016

Koniec raju


 Naszedł koniec czasu mojego osobistego obozu biegowego w Bieszczadach. Tak szybko minął, jak mrugnięcie okiem, szczęśliwi czasu nie liczą i tak było teraz, tak dobrze mi było, że zatraciłem się
w pasmach górskich. Ja  Rozbiegany Tata, dziecko miejskiego asfaltu mimo, że adaptacja początkowa do ciągłych podbiegów była trudna to poczułem się wolny jak orzeł na niebie, który tu rozpostarł w pełni swe biegowe skrzydła. Co dało mi te dziesięć dni? Przede wszystkim świadomość jak w mieście jest ubogie to bieganie, jak monotonne i łatwe z jednej strony, wszędzie jest płasko niemal jak po stole. Z punktu widzenia treningowego zyskałem trochę siły na podbiegach, w mojej Łodzi jakikolwiek nachylony teren to pestka w porównaniu z Bieszczadami. Zazdroszczę jak wygranej w totka ludziom, którzy mogą trenować i mieszkać w górach, jakichkolwiek, im wyższe tym lepsze, zazdroszczę, że mogą każdego dnia wyjść przed dom i od razu są na wspaniałym treningu. Żal opuszczać te połoniny bieszczadzkie, bo piękny to rejon, dziki i ciekawy. Na pewno wrócę tu jeszcze nie raz, bo bieganie po tutejszych ścieżkach jest jak odkrywanie, nie jak otwieranie prezentów choinkowych, za każdym rogiem jest coś innego, inny krajobraz, inny widok, inny zapach. Mimo, że nastąpił koniec mojego raju biegowego dla mnie to nigdy nie poprzestanę biegać po górach, kiedyś jak tylko będę mógł to trafię do nich za zawsze.






Eksperyment lekko ekstremalny



   Zawsze każdy biegacz ma deficyty fizyczne, które można poprawiać, a nawet trzeba, wtedy wiemy że się rozwijamy w sporcie. Praca nad sobą w każdej dziedzinie przynosi rozwój człowiekowi. mój deficyt to siła biegowa i ogólnorozwojowa. Niby stosuje gimnastykę siłową, ale mam cały czas niedosyt w tej materii. Przyszedł czas spróbować czegoś innego, może bardziej ekstremalnego, ale przynoszącego podobno mega efekty w postaci siły i gibkości. mowa tu o crossfit. Czyli zajęcia w grupie na sali z ciężarami, ketlami, wszystko wykonywane szybko w trybie cardio, ale zachowując poprawną technikę. Jest to podobno na początek dla każdego morderczy trening, pójdę i mam nadzieję przeżyję. Mam nadzieję, że będę oddychał uszami nie ustami z wysiłku i sturlam się na same czeluści piekieł swoich mięśni. Znaczyć to będzie, że praca przynosi efekty, no pain no gain! Chcesz być lepszym w sporcie, musisz opuścić komfort level. Najbardziej obawiam się pracy na dużych ciężarach ze sztangą, kiedyś dźwigałem dużo można by rzec bawiąc się w kulturystykę i kręgosłup dzięki temu daje mi czasami znać, że robiłem to w nie właściwy sposób.




Zabawa ketlami powinna być dla mnie kontynuacją bo od niedawna zacząłem lekkimi podrzucać 
i robić trening ogólnorozwojowy. Wrażenia bardzo pozytywne, dawno nie używane mięśnie dały 
o sobie znać w postaci usztywnień w okolicach barków, zamierzam styrać się w crossfit jak najbardziej mogę.


  Mam nadzieję, że powiem "kur...a już nie mogę!", znaczyć to będzie, że praca włożona 
w ćwiczenie była taka jak powinna być, że była tzw pompa i zejście do dna, potem nastąpi kompensacja i wzrost dyspozycji mięśni. 
  Zatem ekstremalny eksperyment czas zacząć, wrażenia od przyszłego tygodnia gorąco na blogu.


piątek, 8 lipca 2016

Zaczynasz biegać to obejrzyj


  Osoby, które zaczynają biegać borykają się z różnego rodzaju bólami towarzyszącymi ich przygodzie. Wynika to z faktu, że jak mięśnie które były używane do tej pory do tego by chodzić po biurze w pracy czy po domu mają teraz zająć się pokonaniem paru kilometrów i w to jakimś tempie szybszym niż podejście do lodówki po prostu strajkują. Obejrzyj mój materiał, proponuję kilka ćwiczeń, które wykonywane oczywiście regularnie na początek maja wzmocnić Was by trening nie był katorgą, zatem:



 W razie pytań zawsze służę pomocą i radą. Bieganie bez treningu uzupełniającego to jak picie herbaty bez wody, lekki trening i będzie lepiej. Oby dalej i przed siebie.





Jestem wykończony...a jednak nie!!


  Człowiek to genialna konstrukcja, wciąż niezbadana i stanowi zagadkę dla naukowców. Weźmy na przykład wyścig człowieka z koniem na długim dystansie. Co roku jest organizowany w Walii bieg o nazwie Man versus horse Marathon na dystansie 35 km w terenie górskim. Ścigają się ludzie i konie, w 2004 i 2007 roku wygrał człowiek! Przewaga wyniosła nad koniem 11 minut, wynika z tego że jesteśmy zbudowani jak supermani. Sekret naszego biegania tkwi w naszej termoregulacji, potrafimy pocić się całym ciałem, oraz oddychać cały czas podczas wysiłku i ten oddech świadomie regulować, o naszej anatomii można by też książkę napisać jaka ona jest genialna, ale może o tym następnym razem.
  Ludzka psychika jest bardziej zajmująca. Kiedy biegniemy w jakimkolwiek wyścigu pod koniec nie mamy siły, nie jesteśmy w stanie dalej bo jesteśmy rozbici, wszystko nas boli, plujemy sobie w twarz "k...wa nigdy więcej!", myślimy kiedy ten zasrany dystans się skończy. Organizm mówi nam stój bo po co biec przecież jesteś wykończony. Jednakże w chwili pojawienia się przed naszymi oczami linii mety dostajemy dodatkowej mocy, rosną nam skrzydła, i całe otępienie znika na moment, te ostatnie sto metrów, ostatnia prosta jest jak ostatni łyk wody. Przyspieszamy, wyłączamy myślenie, nic się nie liczy tylko tu i teraz, jak w piosence "a potem niech wali się świat", nieważne co będzie za metą, ważne że wszyscy mnie widzą, że liczą na mnie, więc tą ostatnią prostą zawsze pamiętam z każdego biegu, bo to najpiękniejsze emocje na świecie, moje spełnienie i każdemu tego życzę.



środa, 6 lipca 2016

Jak zacząć biegać


  Pytanie wydaje się banalne i może lekko głupie, ale z pozoru tylko. Na treningach, które prowadzę często osoby mówią, ale ja nigdy nie biegałam/em. Najczęściej pytają mnie kobiety czy sobie krzywdę nie zrobią, "Bo przecież ja nigdy nie biegałam proszę pana!" Zawsze uspokajam, ja nie jestem z tych co na pierwszych zajęciach zajeżdżają kogoś, zawsze z troską staram się podejść do każdego. Jeśli ktoś całe życie siedział na kanapie i wejście nawet na pierwsze piętro stanowi Everest to wiadomo, że adaptacja do biegania potrwa trochę. Najlepiej zacząć od długich i szybkich spacerów, na zmianę zmieniając intensywność. Przykładowo 2 minuty mocnego marszu i 4 minuty spokojniej i tak co tydzień zwiększać czas marszu o dziesięć procent. Po dwóch miesiącach możemy myśleć o lekkim bieganiu, Oczywiście nie jest to regułą, wszystko zależy jak dana osoba się czuje mocna. Jeśli kilkunastominutowy trucht nie sprawia jej trudności to zaczynamy biegać. Na początek dobrym rozwiązaniem jest plan treningowy kończący się 30 minutową przebieżką, plan opracował Bud Coats:

10-TYGODNIOWY PLAN TRENINGOWY:





Tydzień 1: Biegnij 2 minuty, maszeruj 4 minuty. Powtórz 5 razy.

Tydzień 2: Biegnij 3 minuty, maszeruj 3 minuty. Powtórz 5 razy.

Tydzień 3: Biegnij 5 minut, maszeruj 2,5 minuty. Powtórz 4 razy.

Tydzień 4: Biegnij 7 minut, maszeruj 3 minuty. Powtórz 3 razy.

Tydzień 5: Biegnij 8 minut, maszeruj 2 minuty. Powtórz 3 razy.

Tydzień 6: Biegnij 9 minut, maszeruj 2 minuty. Powtórz 2 razy, a następnie biegnij 8 minut.

Tydzień 7: Biegnij 9 minut, maszeruj 1 minutę. Powtórz 3 razy.

Tydzień 8: Biegnij 13 minut, maszeruj 2 minuty. Powtórz 2 razy.

Tydzień 9: Biegnij 14 minut, maszeruj 1 minutę. Powtórz 2 razy.

Tydzień 10: Biegnij 30 minut. Zwycięstwo!!!


Tempo biegu oczywiście jest subiektywne, tu nie ma reguły, że musisz grzać ile fabryka Ci dała, ma to być więcej niż trucht, ale nie sprint, po prostu tempo w jakim się dobrze czujesz.  Po zrealizowaniu tego planu możesz planować co dalej, nazywasz się już biegaczem. Ogranicza nas tylko wyobraźnia, jeśli będziesz dalej chciał rozwijać swoją biegową pasję, zapraszam na mojego bloga ponownie będą proste aczkolwiek skuteczne środki treningowe, które mają pomagać amatorom tego pięknego sportu w ich rozwoju. 







poniedziałek, 4 lipca 2016

Straciłem swoje dziewictwo


 Drugi dzień biegania w górach, dokładnie po Bieszczadach. Po pierwszym trening dwa dni temu miałem dzień zadumy narodowej, bo mięśnie i ścięgna sztywne od ciągłych podbiegów i zbiegów. Bieg progresywny to mit w górach, nie da rady zasuwać z narastającą prędkością. Próbowałem interwału i na razie jak to się mówi dupa i kamieni kupa, raz z górki raz pod górkę. Jestem biegaczem i dzieckiem asfaltu, człowiekiem z miasta, który większość czasu trenuje na twardym. Biegając po terenach pofałdowanych czuję jak bym sportowo narodził się na nowo. Czuję jak bym stracił swoje biegowe dziewictwo. Góry dały mnie ponowną radość z połykania kilometrów. Moje nogi dają mi znać jest ciężko, mówią do mnie ciągle pod którymś tam podbiegiem kilkukilometrowym "stary poluzuj trochę nam wodze, nie mamy siły".


Ciężka praca zaprocentuje potem. cały trud włożony w klepanie pod górę sprawi, że moje nogi będą miały więcej powera. Nie ma innego bardziej naturalnego sposobu wypracowania siły biegowej, Natura daje ją w najlepszej formie jakiej każdy prawdziwy runner by chciał, pod górę i zbieg. Daje
w dodatku nam jeszcze prezent z odkrywania każdego szczytu, każdego widoku. Tutaj każdy zakręt jest inny, każde drzewo inaczej wygląda i może to głupie ale dla mnie każda góra też inaczej pachnie.



Póki siłę mam to się nie dam, żałuję że muszę sam tu biegać, chciałbym się podzielić jeszcze bardziej radością i miejscem w którym teraz biegam z innymi.